Wielu tragedii, które rozgrywają się po cichu, za zamkniętymi drzwiami domu czy mieszkania, dałoby się uniknąć, gdyby najbliżsi albo sąsiedzi zareagowali. Większość po fakcie mówi, że coś słyszało, podejrzewało, ale to nie ich sprawa. O ile takie zachowanie w przypadku sąsiadów można jakoś usprawiedliwić, o tyle dziwi, że podobnie myślą nauczyciele.
Badania na temat reakcji pedagogów w przypadku zauważenia przemocy wobec dzieci przeprowadziła w Warszawie fundacja dzieci Niczyje i Praska Sieć Pomocy Dzieciom. Okazało się, że co trzeci nauczyciel uważa, iż nie trzeba w takich sytuacjach reagować.
Historie, które opisuje „Dziennik" i postępowanie nauczycieli, wołają o pomstę do nieba:
„12-letnia Hania zwierzyła się wychowawczyni, że brat mamy dziwnie ją dotyka. Nauczycielka nie powiadomiła nawet szkolnego pedagoga. Wezwała za to mamę dziewczynki na rozmowę. Ta przekonała ją, że mała konfabuluje, bo nie lubi wujka i ukarała córkę.
10-letni Tomek był regularnie bity przez ojca. Gdy nauczyciel wychowania fizycznego spytał go, skąd ma ogromne siniaki, tłumaczył, że spadł ze schodów. To samo powiedział lekarzowi, kiedy ojciec kopniakiem złamał mu żebra. Tak "spadał" ze schodów przez kilka lat".
Co dwudziesty nauczyciel przyznał w badaniu, że nie podjął żadnych kroków, mimo że wiedział, iż u ucznia źle się dzieje. Do interwencji w takiej sytuacji przyznało się tylko 46 ankietowanych.
Jako powód braku interwencji nauczyciele podali lęk przed wyrządzeniem dziecku większej krzywdy. Część jednak nic nie robi, bo nie chce tracić prywatnego czasu. Ministerstwo Edukacji powinno uczyć nauczycieli, jak się zachować w przypadku, gdy stykają się z bitymi czy wykorzystywanymi uczniami, bo jak widać, z postawą obywatelską i misją u nich ciężko.