Jeszcze niedawno na ten krok decydowali się tylko nieliczni, a apostazja uważana była za temat tabu. Dziś o formalnym wystąpieniu z Kościoła mówi się coraz głośniej. Na słowach się nie kończy, bo niektórzy rzeczywiście zaciągają na siebie ekskomunikę i nie chcą być dłużej widoczni w parafialnych statystykach.
Zobacz również: Polacy oceniają Kościół katolicki coraz gorzej. Zaufanie do tej instytucji wciąż spada
Na fali ostatnich protestów zapytania o sposób odstąpienia od wiary biją rekordy popularności. Jednak nawet ci, którzy już to zrobili, zachęcają do podjęcia przemyślanej decyzji. Chwilowe emocje mogą być złym doradcą, a cały proces trudno będzie odwrócić.
Podobnego zdania jest Weronika. Od kilku miesięcy nie należy już oficjalnie do wspólnoty wiernych i bogatsza o własne doświadczenia zdradza, jak wygląda to w praktyce. Czy z Kościoła łatwo się wypisać?
W ostatnich dniach to modny temat. Cieszysz się?
Nie powiem, że nie, ale moją misją naprawdę nie jest zniszczenie tej instytucji. Odeszłam, bo nie podobała mi się postawa duchownych wobec wielu ważnych tematów. To podkopało moje zaufanie do wiary jako takiej i stwierdziłam, że nie czuję się katoliczką. Długo nad tym myślałam i do tego samego zachęcam przyszłych apostatów. Zmasowane akcje mają to do siebie, że nie wszyscy biorą w nich udział z pełnym przekonaniem.
Zniechęcasz innych, aby poszli w twoje ślady?
Absolutnie nie. Warto jednak przemyśleć wszystkie za i przeciw. Żyjemy jednak w takim państwie, a nie innym, gdzie Kościół ma ogromny wpływ. Zarówno na politykę, jak i życie prywatne. Chrzcimy dzieci, bierzemy śluby, jesteśmy świadkami, chrzestnymi, często nie wyobrażamy sobie pogrzebu bez księdza. Z chwilą odstąpienia musimy o tym zapomnieć. Niektórzy nie wierzą, ale w ostatecznym rozrachunku wolą zachowywać pozory.
Ty postawiłaś sprawę jasno.
Było mi o tyle łatwo, że nie mieszkam już z rodzicami, moja pozostała rodzina nie jest zbyt liczna, nigdy nie byliśmy specjalnie kościelni, a partner od dawna mówił, że też chce to zrobić. Ciekawostka - zabrakło mu cierpliwości, żeby doprowadzić sprawę do końca, więc formalnie jestem przyszłą żoną katolika.
Zobacz również: Kościół zaostrza wymagania dla rodziców chrzestnych. Lista wymagań jest naprawdę długa
Proces apostazji miał zostać maksymalnie uproszczony. Czy rzeczywiście kiedyś było trudniej?
Wiem to tylko z opowieści znajomych. Jeszcze niedawno każdy zainteresowany musiał przyprowadzać świadków, którzy potwierdzą jego niewiarę. Totalny absurd, bo przecież każdy dorosły decyduje za siebie. Na szczęście formalności jest coraz mniej, ale to nie oznacza, że sprawę można załatwić w przerwie na kawę. Kościół dość niechętnie pozbywa się owieczek, dlatego warto uzbroić się w cierpliwość. Będzie trochę chodzenia.
Jak wygląda to w teorii?
Banalnie. Z rodzinnej parafii bierzesz świadectwo chrztu, idziesz do parafii zamieszkania i po rozmowie z proboszczem sprawa jest formalnie załatwiona. Dostajesz akt wystąpienia, który trafia też do kurii. Ona informuje parafię i na wspomnianym świadectwie pojawia się adnotacja o apostazji.
A w praktyce?
Słyszałam różne historie. Jedni załatwiają to od ręki i w świetnej atmosferze. Niektórzy przechodzą drogę przez mękę. Mój przypadek jest gdzieś pomiędzy. Najgorszym elementem całego procesu było umówienie się z proboszczem. Mój błąd? Dzwoniąc do kancelarii od razu powiedziałam, o co chodzi.
Jak inaczej to zrobić?
Najlepiej sprawdzić godziny przyjmowania proboszcza i udać się osobiście do kancelarii. To są jakieś dziwne terminy w środku dnia i zazwyczaj bardzo rzadko. Można spróbować pójść na żywioł albo wcześniej umówić się na wizytę. Wtedy jednak nie należy zdradzać konkretnego celu, bo Kościół stosuje różne metody, aby zniechęcić wiernych. Warto powiedzieć, że przychodzimy po jakieś zaświadczenie albo z ważnym pytaniem. Najlepiej wziąć go z zaskoczenia, bo może nie będzie wymyślał.
Ty musiałaś się tłumaczyć?
Spotkanie przekładano wielokrotnie i odbijałam się od drzwi przez kilka tygodni. Kiedy wreszcie spotkał mnie ten zaszczyt, wtedy proboszcz oschłym tonem stwierdził: skoro pani tak nas nie lubi, a jednak się fatyguje, to może przydałoby się jeszcze raz przemyśleć sprawę. I zaczął mnie straszyć. Nie Bogiem, ale sprawami formalnymi. Nieochrzczonymi dziećmi wytykanymi w szkole czy świeckim pogrzebem. Położyłam na biurku oświadczenie woli, w którym stwierdziłam, że występuję z własnej nieprzymuszonej woli i jestem świadoma konsekwencji. Wreszcie to klepnął, ale nawet się nie pożegnał. Tak wyglądał mój ostatni w życiu kontakt z Kościołem.
Co poczułaś, kiedy zobaczyłaś poprawione świadectwo chrztu z dopiskiem o wystąpieniu?
Dumę, że się za to wzięłam i spokój, bo już po sprawie. Byłam zdecydowana, ale oczywiście towarzyszył mi ogromny stres. Przez tych kilka miesięcy nabrałam dystansu i po prostu nie myślę o sobie w kontekście religii. Było, minęło i nigdy na szczęście nie wróci.
Zobacz również: Kolejne trudności dla narzeczonych. Ksiądz będzie mógł nawet zablokować ślub!