Jestem wdzięczna za raka. Rozmowa z Sylwią Pogorzelską

„Należy dać sobie czas na to, aby obrazić się na cały świat, obrazić się na Boga, żeby się wkurzyć, wypłakać i wykrzyczeć. A potem skupić się na tym, co ja mogę zrobić” - mówi.
Jestem wdzięczna za raka. Rozmowa z Sylwią Pogorzelską
fot. Daniel Petryczkiewicz Photography
22.10.2020
Zuzanna Niedzielska

Zawsze wiedziała o tym, że kiedyś napisze książkę. Nie spodziewała się, że będzie to książka na temat nowotworu. Ale ta książka nie jest o umieraniu. Jest o życiu, i to w jego najlepszym kształcie, na przekór statystykom. Sylwia Pogorzelska, bo o niej właśnie mowa, 2 lata temu otrzymała diagnozę, której nie chce usłyszeć żadna kobieta: rak piersi z zajętymi węzłami chłonnymi

Zobacz również: Te gwiazdy pokonały lub wciąż walczą z rakiem piersi. Uczą, jak ważna jest profilaktyka

Swoją chorobę postanowiła wykorzystać, aby pomagać innym ludziom i zastanowić się nad samą sobą. Okiełznała swój strach i rozwinęła skrzydła. Na nasze spotkanie zjawia się piękna, promienna, uśmiechnięta. Za chwilę już biegnie na kolejne. Bije od niej niesamowicie pozytywna energia.

Sylwia Pogorzelska: Jestem wdzięczna za raka

Zuzanna Niedzielska: Jak przekonać ludzi w XXI wieku, że nasze myśli mają ogromną moc?

Sylwia Pogorzelska: Paradoksalnie w XXI wieku jest najłatwiej to zrobić. Myślę, że dzisiaj jest tak wielu ludzi świadomych, którzy zaczynają małymi kroczkami, np. od zdrowego odżywiania czy stylu życia, i szybko zauważają, że mają bardzo duży wpływ na to, co dzieje się z ich zdrowiem i psychiką.

Mamy dostęp do webinarów, zoomów, spotkań online, kursów, warsztatów, coachów duchowych, którzy wspierają w całym takim procesie, więc dla mnie ten czas jest idealny, aby przekonywać ludzi, że nasze myśli mają ogromną moc.

ZN: Czytałam, że jeśli człowiek jest spokojny, to ciało samo się uzdrawia.

SP: To nie jest żadne „czary-mary”. Jeżeli ktoś się denerwuje, nie tylko spłatą kredytu, nieudanym związkiem, ciężkim dzieciństwem, ale też informacjami płynącymi z mediów, to jest to stres, który zapisuje się w podświadomości i ludzie nawet nie zdają sobie z tego sprawy, jak dużo mają tego niepokoju wewnątrz siebie. To są normalne, chemiczne reakcje w organizmie. Jeśli się denerwujemy, to uwalniamy kortyzol i adrenalinę, co wyzwala całą kaskadę kolejnych procesów chemicznych, które powodują, że np. nie zdrowiejemy czy zaczynamy chorować.

ZN: Pacjentki mają trudność z akceptacją diagnozy nowotworu. Wiemy, że takie zjawisko gdzieś istnieje, ale przecież ono nas „nie dotyczy”. Jak przyjąć taką informację?

SP: Mamy w głowach obraz, że „rak” to jest łysa kobieta lub mężczyzna, skrajnie wyniszczony, nacechowany myśleniem, że będzie trudno z tego wyzdrowieć. Natomiast gdy trafia do mnie ktoś, kto dopiero co otrzymał diagnozę i ma właśnie taki obraz w głowie, mówię:

To nie jest tak, że nagle z dnia na dzień, po otrzymaniu diagnozy, zostaje się łysym, onkologicznym pacjentem, który nie może jeść, wymiotuje, leży bez sił i nie ma z nim kontaktu.

Ja chodziłam na chemię zawsze w makijażu, uśmiechnięta i zadowolona. Chemia była dla mnie zadaniem. Miałam ją zawsze we wtorek, potem przez dwa dni czułam się trochę gorzej, ale dobrze to przechodziłam, choć wiem, że są osoby, które przechodzą źle. Nigdy jednak nie stałam się tym pacjentem jakiego obraz mamy w głowie, z własnej woli.

Należy dać sobie taki czas na to, aby obrazić się na cały świat, obrazić się na Boga, żeby się wkurzyć, wypłakać i wykrzyczeć, ale potem trzeba koncentrować się na tym, co ja mogę zrobić. Co mogę poprawić w swoim życiu, żeby to mogło w jakiś sposób wpłynąć na leczenie.

Jeśli jedyne co robi pacjent przed chemią, to siedzi w domu i szuka w internecie skutków ubocznych chemii, to on je najprawdopodobniej po tej chemii znajdzie u sobie. Jak byłam w ciąży, to moje koleżanki mówiły, że poród to tragedia. A ja nastawiałam się w taki sposób, że poród będzie dla mnie cudownym momentem, bo nareszcie poznam swoje dziecko. I rodziłam 12 minut.

ZN: Jak Pani na to zareagowała?

SP: Wychodzę z założenia, że wszystko w naszym życiu jest po coś. Choroba też dzieje się po coś.  Trzeba też zadać sobie samemu pytanie: Co takiego nie tak robiłem w życiu? – bo ja uważam, że trzeba brać odpowiedzialność za swoją chorobę – albo Co było powodem tego, że ja na to zachorowałam? Nie pytanie do zewnątrz z pretensją: Dlaczego ja? Ja sobie nie zadałam takiego pytania. Myślę, że to jest bardzo trudne i łatwo o tym mówić, ale ja byłam kiedyś dokładnie w tym samym miejscu. Byłam dokładnie taką samą osobą jak każda statystyczna pacjentka, która słyszy o diagnozie.

To, co mówię, może zostać skrytykowane przez wiele osób, ale to samo powtarzam pacjentom, którym pomagam.

Uważam, że mamy nie tylko ciało, ale również duszę, która naprawdę doświadcza pewnych rzeczy. Jeżeli na chorobę patrzy się przez pryzmat czegoś wyższego niż tylko ciała, to zaczynają otwierać się inne horyzonty. Po pierwsze – jest coś lub ktoś ponad, do kogo możemy się zwrócić i poprosić np. o znaki czy pomoc.

Nie chcę tego nazywać ani Bogiem, ani Buddą, ani Mahometem. Po prostu jest coś ponad. Wierzę w to, że choroba jest takim momentem, który może być przełomowy, niekoniecznie dlatego, że się umiera, ale dlatego, że zaczyna się zupełnie inaczej patrzeć na to, jak żyliśmy. Myślę, że pęd w którym żyjemy, pozbawił nas radości życia, zapomnieliśmy o tym, jak naprawdę piękny jest świat. Pracując w korporacji, zawsze bałam się, że będzie mi brakowało pieniędzy. I tych pieniędzy brakowało mi cały czas. To był program, który ciągle odtwarzałam. Mamy bardzo wiele takich programów, jak choćby ten, że rak jest nieuleczalny.

ZN: Ciężko uwierzyć w to, czego nie da się udowodnić. Pani jest chodzącym dowodem na to. Napisała Pani nawet książkę: „Jestem wdzięczna za raka”.

SP: Zdaję sobie sprawę, że tytuł jest kontrowersyjny, ale ja dzięki chorobie zmieniłam całe swoje życie. Na dodatek nie jestem jedyną, która tego doświadczyła. Pokazuję w niej, jak inaczej podejść do choroby. Jakiejkolwiek, nie tylko raka. Jak uwierzyć, że nie jest się tylko bezwolnym numerem na karcie DILO.

Uważam, że wiara jest cu-do-wna. Jezus mówi: Nie ja Cię uzdrowiłem, a Twoja wiara Cię uzdrowiła. Bóg z kolei: W każdym z was jest cząstka mnie. Jeśli we mnie jest cząstka Boga, to znaczy, że jestem takim małym stwórcą.

Biblia jest przepiękną księgą rozwoju. Szkoda, że jej interpretacja została mocno zaburzona przez kościół. Nawet medytacja jest formą modlitwy. Mogę postawić między nimi znak równości.

ZN: Ludzie boją się słowa „rak”, to jest dla nich temat tabu. Nie potrafią reagować w takich sytuacjach. Im bliższa osoba choruje, tym jest im trudniej. Co by Pani powiedziała tym bliskim, jak oni powinni się zachowywać?

SP: Ja przyjęłam taką zasadę, że to jest absolutnie moje, i właśnie nie chcę mieć nikogo dookoła siebie. Nie potrzebowałam energii sensacji, litości, współczucia. Inni jednak bardzo potrzebują bliskości i to jest dokładnie to, co powinni dostać – bliskość, zaangażowanie, doping.

ZN: Czego potrzebuje taka osoba? Na pewno normalności, a nie tylko współczucia.

SP: To jest o tyle trudna odpowiedź, że każda osoba potrzebuje czegoś innego. Zarówno w trakcie choroby, jak i w ogóle w życiu. Jeden jest introwertykiem, a drugi ekstrawertykiem. Warto po prostu pytać: Czego potrzebujesz?

ZN: Pani ośmioletnia córka, Ola. Rozmawiała z nią Pani? To było trudne?

SP: „Dziecko to taki mały człowiek” – mówił Janusz Korczak. Między nami nie ma tematów tabu, rozmawiamy o wszystkim. Wytłumaczyłam, że będę się leczyć, że będą mi wypadały włosy. Starałam się nie używać słowa „nowotwór”. Do dzisiaj Ola powtarza, że na raka się nie umiera, raka się leczy. Tak więc moja córka nie ma programu, że z raka nie da się wyleczyć a dzięki temu, jeśli kiedyś ponownie się z tym zmierzy, strach nie będzie jej paraliżował.

Tak jak wspominałam, wierzę, że wszystko w naszym życiu jest po coś. Nie ma przypadkowych spotkań, ludzi, ani nie ma sytuacji, które są przypadkowe. Każda rzecz która się dzieje, dzieję się po to, żeby tego doświadczyć i żeby wyciągnąć z tego wnioski. Uważam, że jesteśmy takimi szczęściarzami, że dostaliśmy życie na Ziemi - bardzo króciutkie, patrząc na to z punktu widzenia istnienia galatyk.

Dla mnie Ziemia czy życie na Ziemi to taki plac zabaw. Mamy bardzo dużo możliwości, żeby fajnie żyć. Ludzie potrafią tak wiele! Skaczą, nurkują, latają samolotem. Nie można się „borykać” z tym życiem, tylko czerpać z niego całymi garściami.

Choroba, jeśli tylko odpowiednio się do niej podejdzie, przypomina nam o tym, że życie jest cudem i często dopiero wtedy potrafimy na nie spojrzeć właśnie jak na CUD.

Zobacz również: Pokochaj swoje piersi. Rozmowa z Izabelą Sakutovą, inicjatorką kampanii Dotykam=Wygrywam

„Moje piersi przeszły na wcześniejszą emeryturę”. Pokazała się po podwójnej mastektomii
„Moje piersi przeszły na wcześniejszą emeryturę”. Pokazała się po podwójnej mastektomii - zdjęcie 1
Komentarze (2)
Ocena: 5 / 5
Kasia (Ocena: 5) 01.09.2022 12:33
gość..złośliwa jesteś, nie to ma autorka na myśli, brak pokory u ciebie, podchodzisz lekceważąco do tematu bo pewnie ciebie ani nikogo z bliskich twoich "rak" nie dotyczy... to jest autorki zdanie, jest bardzo pozytywnie nastawiona i chce tę energie przekazać innym, dla mnie fajny i trafny artykuł , słuchałam panią Sylwie u Pospieszalskiego...wszyskiego dobrego Pani SYLWIO
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 23.10.2020 03:48
Jak mozna byc wdziecznym za chorobe i dorabiac do tego ideologie?! To jest chore! Ale rozumiem, ze teraz skoro i tak mamy umierac, bo nie ma dostepu do lekarzy, to mamy dziekowac za chorobe inna niz covid. Chore!
odpowiedz
Polecane dla Ciebie