Pracownicy medyczni w czasie epidemii dają z siebie wszystko. Obłożone szpitale, całonocne dyżury i kolejni pacjenci z objawami koronawirusa. Narażają własne zdrowie i życie, aby ratować innych, często nie mogąc przez to kontaktować się z własną rodziną. Za spełnianie swojej misji nieraz byli nagradzani gromkimi brawami, a obywatele na kwarantannie stawali na balkonach, aby okazać im szacunek. W social mediach organizowano wiele wydarzeń i obrazków na ich cześć. Jak się okazuje, dobra passa nie trwa wiecznie, a na osiedlach i w szpitalach zaczął się prawdziwy koszmar.
Zobacz również: Nie możesz oddychać w maseczce ochronnej? Znamy trik, który to ułatwi
Społeczny dystans udzielił się zwłaszcza w stosunku do pracowników służby zdrowia. Na widok lekarzy sąsiedzi po prostu uciekają, byle tylko nie mieć z nimi bliższego kontaktu.
Na moje pytanie: co pani wyrabia? Odpowiedziała, że chciała uciec od tych bakterii, co noszę na sobie, bo przecież pracuję w pogotowiu. Strasznie przykro mi się zrobiło. Przecież nie jesteśmy trędowaci. Opanujcie się, ludzie
- żali się Bożena, jak podaje portal kobieta.onet.pl, ratowniczka medyczna, przed którą sąsiadka uciekała tak szybko, że aż upadła na schodach. Ludzki strach zabrnął już chyba za daleko.
Zobacz również: Nie tylko zakaz aborcji. Do Sejmu ponownie trafił projekt przeciwko edukacji seksualnej
Szokująca sytuacja przytrafiła się również Ani, pielęgniarce z oddziału chirurgii.
Wsiadając do autobusu na przystanku koło szpitala, usłyszałam, jak jeden z pasażerów krzyczy: "panie kierowco, pan drzwi zamknie, bo to zaraza ze szpitala chce wejść"
- cytuje portal kobieta.onet.pl. Najgorzej reagują rodzice dzieci, którzy przed swoimi pociechami potrafią zamknąć lekarzom drzwi do klatki, albo zabronić zbliżać się ich dzieciom do swoich.
Wracałam do domu z 24-godzinnego dyżuru. Byłam wykończona. Małżeństwo, które mieszka naprzeciwko, zablokowało przede mną drzwi do klatki schodowej. Stali tam, a mają dzieci, więc zdawałoby się, że wyrozumiali i rzucili: "masz się ku**o wyprowadzić, bo nas zarazisz". Rozpłakałam się. Opuściłam mieszkanie na najbliższy miesiąc i wróciłam do matki. Nie wiem, co będzie potem
- mówi przerażona rezydentka w szpitalu wojewódzkim, zgodnie z kobieta.onet.pl.
Zobacz również: Przeciwnicy szczepionek oburzeni słowami Szumowskiego: „Trzeba stąd wiać, oni chcą nas wykończyć”
W jednym z bloków mieszkańcy posunęli się o krok dalej - poprosili, aby lekarka wyprowadziła się z osiedla na czas epidemii, a gdy nie zastosowała się do prośby, zostawili na jej drzwiach przykrą niespodziankę. Skąd znali jej zawód? Kobieta zaopatrywała wcześniej sąsiadów w maseczki.
Moja przyjaciółka - lekarka pracująca w szpitalu - została bardzo stanowczo poproszona przez innych mieszkańców bloku, żeby na czas epidemii się wyprowadziła. Usiłowała zignorować żądania sąsiadów, więc oblano jej drzwi farbą, a w pobliskim warzywniaku właścicielka odmawia jej obsługi
- relacjonuje na Facebooku Magdalena Kachniewska. Czyżby mieszkańcy zapomnieli kto ratuje ich życie? Gdy jedna z pielęgniarek poszła odebrać przesyłkę na poczcie w godzinach seniorów (jako pracownik ochrony zdrowia ma taki przywilej), starsi ludzie zaczęli ją atakować:
Poleciały obelgi, starszy pan namawiał innych, żeby nie pozwolić mi na wejście do placówki. Darł się, że przyszłam tam ich pozabijać!
- skarży się Ola, jak donosi kobieta.onet.pl. Absurdalnych sytuacji nie brakuje. Mowy nienawiści jest coraz więcej niż gestów uznania. Czy zawód lekarza to już nie jest prestiż?
Zobacz również: Tanie linie lotnicze będą tańsze niż kiedykolwiek? Po koronawirusie bilety mogą kosztować nawet kilka złotych