Coraz częściej słyszymy o kryzysie powołań. Osób, które decydują się poświęcić swoje życie Bogu i Kościołowi z roku na rok jest coraz mniej. Wciąż jednak więcej, niż w krajach zachodnich. Aktualnie w Polsce jest nawet kilkanaście tysięcy zakonnic. Nie oznacza to jednak, że wszystkie wytrwają w swoim postanowieniu i już nigdy nie powrócą do stanu świeckiego. Już na etapie nowicjatu rozmyśla się niemal co dziesiąta, później też zdarza im się odchodzić.
13 grzechów, za które nie dostaniesz rozgrzeszenia
Jedną z nich jest Kornelia, która w zakonie spędziła kilka lat. Nie zdradzimy, o jaką dokładnie chodzi wspólnotę i ile dokładnie czasu poświęciła tej służbie. To wciąż młoda kobieta, która nie chce zostać rozpoznana. Nie ma też zamiaru roztrząsać wewnętrznych problemów Kościoła. W rozmowie z nami skupia się na tym, jak zmienia się życie, kiedy musisz zacząć funkcjonować na własny rachunek i nikt już nie planuje za ciebie każdego kolejnego dnia.
Ma około 30 lat i poczucie, że może sobie nie dać rady na wolności. Co prawda nie daje po sobie poznać, że coś straciła, ale na pewno sporo ją ominęło. Wcześniej miała jasny cel i konkretne zadania do wykonania. Dziś teoretycznie może wszystko, ale nie zawsze daje sobie z tym radę.
fot. Unsplash
Papilot.pl: Skąd pomysł, żeby wstąpić do zakonu? Czy to wyłącznie kwestia powołania?
Kornelia: Bez niego pewnie bym się nie odważyła. Ale mówiąc zupełnie szczerze, to była też najbardziej rozsądna opcja w moim przypadku. Pochodzę z małej miejscowości i nie widziałam przed sobą większych perspektyw. Wybór takiej drogi życia dawał możliwość, żeby się wyrwać z domu i poczuć, że mam coś ważnego do zrobienia. Nie tylko serce, ale i rozum mi to podpowiedział.
Jak zareagowała rodzina?
Wszyscy bez wyjątku byli zachwyceni. Jako osoby bardzo wierzące czuły, że w ten sposób same będą bliżej Boga. W końcu ich córka i siostra stanie się w pewnym sensie łączniczką z Kościołem. Jego żywą częścią. W moim środowisku jak ktoś szedł do zakonu, to nikt go nie wyśmiewał. Wszyscy byli dumni. Matki nie płakały, że jedyny syn zostanie księdzem. Cieszyły się.
Ten etap życia trwał wiele lat i przypadł na większą część twojej młodości.
Pewnie dlatego coraz częściej czuję się oderwana od rzeczywistości. Żyłam w dość zamkniętej wspólnocie i nie doświadczałam tego, co moi rówieśnicy. Studia, pierwsza praca, związki, dzieci, śluby. To wszystko mnie ominęło. I nagle wracam do świeckiego świata, mając spore zaległości. I dziurę w CV, bo nikt nie uznaje takiej służby za pracę.
Żałujesz, że tak to się potoczyło?
Nie żałuję, że wstąpiłam do zakonu. Taką miałam potrzebę i to był mój plan na życie. Nie wypalił, więc trudno. Jeśli miałabym czegoś żałować, to raczej tego, że teraz nie bardzo potrafię się odnaleźć w normalnej rzeczywistości.
Zobacz również: LIST: „Ksiądz odmówił ochrzczenia córki, bo... nie podoba mu się jej imię. ŻĄDA zmiany!”
fot. Unsplash
Tamta rzeczywistość nie była normalna?
Nie chcę używać takich słów, ale na pewno była nietypowa. Życie we wspólnocie, według konkretnych reguł. Często surowych. Ustalona hierarchia, każdy dzień zaplanowany od świtu do zmierzchu, nadzór przełożonych. W świeckim świecie tak to oczywiście nie wygląda. Po tej stronie każdego dnia podejmujesz decyzje, które mogą okazać się dobre, ale też fatalne w skutkach.
Nie chcesz mówić, dlaczego odeszłaś. Zdradź przynajmniej, co na to twoja rodzina.
Bardzo to przeżyli. Mam wrażenie, że przyniosłam im wstyd. Chwalili się, że mają „siostrzyczkę” w rodzinie. A teraz wielki zawód. Już nie jestem wyjątkowa, ale jedną z wielu. Na dodatek oderwaną od rzeczywistości i faktycznie bez perspektyw. Oczywiście nie wyparli się mnie, ale na zadowolonych nie wyglądają. Woleliby, żebym trzymała się swojego postanowienia.
Zakon nie był zamknięty, więc doskonale wiedziałaś, co się wokół ciebie dzieje.
Niby tak, ale raczej w teorii. Dla mnie zderzenie się z rzeczywistością było doświadczeniem trudnym. Wcześniej czułam troskę wspólnoty i miałam pewność, że nie dadzą mi zginąć. Teraz nagle sama mam wziąć za wszystko odpowiedzialność. Nie bardzo umiem sobie z tym poradzić.
Z czym jest największy problem?
Z ustaleniem, kim ja tak naprawdę jestem i czego chcę.
Zobacz również: Bunt wśród zakonnic: „To jest służba, a nie niewolnictwo”
fot. Unsplash
Wiesz już czego? Może znaleźć pracę, założyć rodzinę, realizować się jako kobieta?
Na pewno muszę odnaleźć nowe powołanie. Coś, czym mogłabym się zająć i pozwoliłoby mi to normalnie żyć. Nie mam jednak wykształcenia, ani doświadczenia, więc będzie trudno. Małymi kroczkami coś tam próbuję. Co do reszty nie mam pewności. Nigdy nie byłam w związku z mężczyzną i nie wiem, czy się w tym odnajdę. Z tego powodu instynktu macierzyńskiego raczej nie odczuwam.
Masz około 30 lat. Z czego jesteś najbardziej dumna?
Chyba z tego, że podjęłam trudną decyzję i się jej trzymam. Bez wchodzenia w szczegóły - zakon nie okazał się moim powołaniem. Ale poza tym niewiele jest powodów do dumy. Rodzina traktuje mnie zdecydowanie gorzej, niż kiedyś. Straciłam wszystkie przyjaźni z młodości. Nie wiem czy umiem kochać. Nie robię kariery. Nie mam nawet grosza, bo na odchodne zakon dał mi tylko kilkaset złotych. Starczyło na bilet i kilka świeckich ubrań.
To może jednak żałujesz, że odeszłaś?
Podobało mi się takie uporządkowane i przewidywalne życie, ale nie - to jednak nie była droga dla mnie. Lepiej było to uciąć teraz, niż np. za 10 lat. Wtedy w ogóle nie miałabym szans, aby stanąć kiedyś na nogi. Chciałabym, żeby wszystko się ułożyło, ale była zakonnica w Polsce specjalnym szacunkiem i możliwościami raczej się nie cieszy.
Odeszłaś z zakonu. Od Boga też?
To nie tak działa. Wciąż mocno wierzę i wiem, że Bóg ma na mnie inny plan. Zawiodłam się na niektórych ludziach, a nie na nim.