Historie Życiem Pisane: Straciłam dorobek życia

Maria i Edyta wiele lat pracowały, by odzyskać utraconą w dzieciństwie godność. Wystarczyła jedna chwila, jedna źle podjęta decyzja, by to, co budowały przez całe życie przepadło...
Historie Życiem Pisane: Straciłam dorobek życia
12.03.2010

Maria i Edyta wiele lat pracowały, by odzyskać utraconą w dzieciństwie godność. Wystarczyła jedna chwila, jedna źle podjęta decyzja, by to, co budowały przez całe życie przepadło. Najgorsze jednak, że ludzka nienawiść bywa silniejsza niż żywioł.

idi-font-family:"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;} .MsoPapDefault {mso-style-type:export-only; margin-bottom:10.0pt; line-height:115%;} @page Section1 {size:595.3pt 841.9pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt; mso-header-margin:35.4pt; mso-footer-margin:35.4pt; mso-paper-source:0;} div.Section1 {page:Section1;} -->

Historię Marii przeczytacie tutaj.  

Edyta, 31 l. Najpierw walczyła o własne dzieciństwo, dziś walczy o godne życie dla swoich dzieci. Mimo przeciwności losu, na chwilę wyszła na prostą,  po to tylko, by znowu pokonać ostry zakręt. Czy wyczerpała już swój limit nieszczęścia?

Ostatnie wspomnienie Edyty o ojcu, robiącym okład na trzyletnim, rozbitym kolanie, pojawia się zawsze w duecie z myślą, jak wyglądałoby dzisiaj jej życie, gdyby 28 lat temu rozpędzona ciężarówka nie wjechała z impetem w samochód taty spieszącego na ostry dyżur. Edyta pamięta ten dzień doskonale. Był czerwiec, pełne słońce i delikatny wiatr chłodzący rozgorączkowane czoła bawiących się w piaskownicy kilkulatków. Wśród nich nie było jednak małej Edytki, która z bijącym sercem spoglądała ukradkiem w stronę kolegów z podwórka. Musiała się wcześniej upewnić, czy widzą – oto jako pierwsza z klatki zostałą szczęśliwą posiadaczką miniroweru na czterech kołach. Lśniący, błękitny, z jasnym siedziskiem i wiklinowym koszyczkiem na bagażniku był jej wielką dumą.

- Tego dnia miałam jeździć na nim po raz pierwszy. Chciałam się popisać przed dzieciakami i nawet nie pozwoliłam tacie mnie przytrzymać. Oczywiście, z hukiem runęłam na ziemię, zanosząc się głośnym płaczem. Tata usadził mnie wtedy na barana, zaniósł do domu i opatrzył rany na zakrwawionym kolanie. Był kardiologiem, więc takie widoki go nie przerażały – opowiada z rozrzewnieniem – Później pamiętam tylko, jak przyszła babcia, on ucałował mnie w czoło i wyszedł do pracy. To była nasza ostatnia wspólna chwila, sekunda… Dzisiaj jedynie niewyraźne wspomnienie…

Po nieoczekiwanej śmierci ojca, życie Edyty zmieniło się nie do poznania. Jej matka zapadła na depresję, wpadła w alkoholizm, tułała się po szpitalach, klinikach odwykowych. Wychowaniem Edyty zajęła się w tamtym czasie babcia, która jednak sama traciła siły, a opieka nad dzieckiem stanowiła dla niej nie lada wysiłek. Staruszka często ubolewała nad tym, że kiedy żył jej syn lekarz, wokół rodziny kręciło się wielu przyjaciół i znajomych, a dzisiaj, gdy nie było już nikogo kto mógłby załatwić miejsce w szpitalnej izolatce albo badania bez kolejki, nagle wszyscy życzliwi się odwrócili. Edyta nie mogła też liczyć na pomoc najbliższych, bo jej rodzice byli jedynakami, a dalsza rodzina mieszkała na drugim końcu Polski i nie interesowała się losem osieroconej kilkulatki.

- Nie miałam żadnych perspektyw na przyszłość. Moja mama, pogrążona w długach i nałogach, wyprzedała cały dorobek życia, nie miałyśmy nic. W końcu odebrano jej prawa rodzicielskie, a po śmierci babci trafiłam do domu dziecka. Miałam tylko 12 lat, ale bagaż doświadczeń większy niż niejeden 20-latek. Koszmar miał się jednak zacząć dopiero tutaj. Chodziliśmy do szkoły z dziećmi z normalnych domów. Do dzisiaj pamiętam ten wstyd, kiedy pisaliśmy opowiadanie na temat zawodów naszych rodziców. Ja wtedy opisałam mojego tatę kardiologa i mamę pielęgniarkę. Koleżanka z ławki obok, której ojciec był dyrektorem okolicznego szpitala zaśmiała mi się w twarz i powiedziała, że na pewno zmyślam, bo ci z bidula w ogóle nie mają rodziców, a już na pewno nie lekarzy.

Dzisiaj, za każdym razem, gdy Edyta przypomina sobie tamte czasy, zastanawia się, jak to możliwe, że szczęśliwie ukończyła liceum, poszła na studia, nie poddawała się nawet, kiedy świat z niej drwił, a przechodnie wytykali na ulicy palcami.  W chwilach największego załamania przywoływała na myśl swój błękitny rower – obiekt zazdrości koleżanek i kolegów. Zawstydzało ją, że wtedy czuła się od nich lepsza, a teraz nie było jej stać nawet na krem do rąk. Jednak z drugiej strony wiedziała, że ojciec nad nią czuwa i wskazuje kierunek, w którym ma iść. Nie mogła go zawieźć.

- W bidulu nikt we mnie nie wierzył. Gdy w siódmej klasie postanowiłam, że pójdę jednak do liceum, wychowawczynie mnie wyśmiały, a dyrektorka obiecała, że załatwi miejsce w dobrym technikum gastronomicznym, żebym miała w ręku fach. Tłumaczyła, że nie mam co marzyć o studiach, bo utrzymanie kosztuje i po maturze będę musiała iść do pracy. Ja przytakiwałam, ale i tak wiedziałam swoje.

Wbrew złowrogim wróżbom opiekunek, Edyta ukończyła podstawówkę z wyróżnieniem i dostała się do wymarzonego ogólniaka. Do dzisiaj pamięta wielką ekscytację, gdy szła na rozpoczęcie roku – w spranej, poszarzałej koszuli i za dużej marynarce od garnituru kolegi, ale też z ogromnymi nadziejami i nieopisaną radością w sercu. Od razu przystąpiła do pracy, silnie angażując się w życie szkolne oraz aktywnie działając na rzecz domu dziecka. Nie dla niej były szalone imprezy, wagary i papierosy palone za salą gimnastyczną, bo wiedziała, że słono zapłaci za najmniejszą nawet chwilę słabości i może liczyć tylko na siebie.

Gdy opuszczała mury bidula, z jedną torbą w ręku i przewieszoną przez plecy gitarą, na którą oszczędzała cztery lata, nie czuła żalu. Chciała jak najszybciej zapomnieć o przybijającej szarzyźnie tego miejsca  i rozpocząć nowe, studenckie życie. Dostała się na filologię polską, przyznano jej miejsce w akademiku, znalazła pracę i miała poczucie, że szczęście w końcu się do niej uśmiecha.

- Spędziłam pięć pięknych lat na uczelni. Poznałam wspaniałych ludzi, którzy w końcu nie pytali skąd jestem i co robią moi rodzice, po prostu akceptowali mnie taką jaką jestem. Nagle okazało się, że mogę mieć wielu przyjaciół, a koleżanki z pokoju zabierają mnie do siebie na święta Bożego Narodzenia. W końcu powoli odzyskiwałam spokój, zapominałam o traumie z dzieciństwa i planowałam swoją przyszłość. Chciałam mieć dom, dzieci, męża, normalną rodzinę, jakiej sama nie miałam. A w głowie ciągle dudniło mi  wspomnienie tego pięknego czerwcowego popołudnia spędzonego z tatą…

Miłosza Edyta poznała tuż po studiach i od razu się zakochała. Był jej pierwszym poważnym chłopakiem i również miał za sobą trudną młodość. Teraz oboje wychodzili na prostą – on kończył studia medyczne, ona zaczynała pracę nauczycielki w szkole podstawowej. Cichy, skromny ślub wyprawili po dwóch latach znajomości, a po czterech przywitali na świecie swoją pierwszą córeczkę – Natalię.

- Wszystko zaczynaliśmy od zera, nie było łatwo. Nie mieliśmy nawet kompletu sztućców czy prześcieradeł na zmianę. Pokrzywdzeni kiedyś przez dorosłych, przysięgaliśmy sobie, że naszym dzieciom stworzymy prawdziwy dom, o jakim sami marzyliśmy. Z upodobaniem celebrowaliśmy wspólnie spędzane weekendy, poranki z kawą podaną do łóżka i uśmiechniętą Natalką beztrosko skaczącą po naszym łóżku. Oczywiście, nie było kolorowo – Miłosz tak naprawdę dopiero zaczynał pracę, ja miałam skromną pensję nauczycielki, ale jak nikt inny potrafiliśmy docenić to, co otrzymaliśmy od losu. Gdy pół roku temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży, postanowiliśmy zmienić mieszkanie, na razie na coś wynajmowanego, bo nie stać nas jeszcze na spłatę kredytu. Znajomi odradzali mieszkania w starym budownictwie, ale nam marzyło się dwupokojowe, przytulne gniazdko w samym sercu miasta. To była najgorsza decyzja jaką mogliśmy podjąć.

Kiedy w kamienicy, do której się właśnie przeprowadzili, wybuchł gaz, na szczęście oboje byli w pracy, a ich ukochana córeczka w przedszkolu. Gdy przyjechali na miejsce tragedii, z rzeczy, na które ciężko zarabiali od kilku lat, nie ocalało nic. Jednak podczas gdy ich sąsiedzi zalewali się łzami na myśl o straconym dorobku całego życia, oni padali sobie w ramiona, ciesząc się, że mają siebie.

- Dzisiaj, dwa miesiące po dramacie, jaki nas spotkał, próbujemy się odbić od dna. Ale nie płaczemy nad zniszczoną meblościanką i lodówką, bo to można kupić w najbliższym sklepie. A miłości, życia i zdrowia – nigdzie, nawet za największe pieniądze. Z podniesioną głową i pomocą przyjaciół rozpoczynamy więc nowy etap. A musimy się pospieszyć, bo mamy coraz mniej czasu – Edyta zawiesza na chwilę głos, z uśmiechem patrząc na swój zaokrąglony brzuszek – Kiedy Wiktor pojawi się na świecie wszystko musi być gotowe. I mam nadzieję, że wyczerpałam już limit pecha na najbliższe sto lat, bo choć potrafię przeżyć dużo, to chyba każdy ma jakiś kres wytrzymałości… 

Kolejne artykuły z cyklu Historie Życiem Pisane już za tydzień! Część pierwsza zawsze w czwartek, część druga w piątek. Zajrzyjcie koniecznie!

W zeszłym tygodniu w cyklu  historie Życiem Pisane mogłyście poznać historie kobiet, które zniszczyły życie własnym siostrom:

Historie Życiem Pisane: Zniszczyłam życie siostrze (1)

Historie Życiem Pisane: Zniszczyłam życie siostrze (2)

 

Polecane wideo

Komentarze (22)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 09.04.2010 14:07
życzę obu bohaterkom z całego serca wszystkiego najlepszego i aby w życiu doznawały już tylko szczęścia... Osobiście mam szczęśliwą rodzinę, ładny dom, spokojną pracę i oddanych przyjaciół, jestem zdrowa i ładna i moim jedynym nieszczęściem jest nie zdany do tej pory egzamin na prawo jazdy. Rany, czym ja się tak przejęłam, podczas gdy ludzie tracą dorobki całego życia, rodziców, przyjaciół... Przykład bohaterek pokazuje, że zawsze i w każdej sytuacji trzeba wierzyć w siebie i próbować odbijać się od dna. Nieważne czy to strata meblościanki czy ukochanego ojca...
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 22.03.2010 10:18
Nie będę komentowała autentyczności tego listu- chociaż podobieństwo jest widoczne, ale może specjalnie zostały wybrane podobne historie?- ale ortografię. Przytoczę jeden błąd. " Nie mogła go zawieźć." Poprawnie powinno być napisane zawieść- np. czyjeś zaufanie, no chyba, że autorce artykułu chodziło o zawieźć- kogoś gdzieś.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 13.03.2010 21:11
Przepiekny list:))) hej wy na dole zamknijcie japy jak nie rozumiecie niektorych przenośni...
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 13.03.2010 13:25
tak i każdy na ulicy ją wytykał palcami... bo kadży z przechodniów wiedział z jakiego domu pochodzi... ta jasne... są ciucholandy to mogła iść sobie kupić jakąś bluzke jak szła do liceum!! a
zobacz odpowiedzi (2)
Anonim (Ocena: 5) 13.03.2010 13:13
szczęścia!!:)
odpowiedz

Polecane dla Ciebie