Historie Życiem Pisane: Mój mąż umiera (2)

Kiedy Agnieszka wychodziła za mąż za sporo starszego do siebie Antoniego, nie myślała o dalekiej przyszłości. Dziś, żegnając się z mężem, z bólem spogląda na stare fotografie, pragnąc cofnąć czas…
Historie Życiem Pisane: Mój mąż umiera (2)
29.01.2010

Utrata ukochanego i długotrwałego partnera zawsze oznacza głęboki przełom w życiu. Dla tych, którzy pozostali, jest nagłym i niespodziewanym przerwaniem aktywnego życia spędzonego we dwoje. Taka śmierć zawsze przychodzi nie w porę. Nawet, gdy odejście bliskiego człowieka poprzedzone jest długą i nieuleczalną chorobą, tak naprawdę nigdy nie jesteśmy na nią przygotowani... Dokładnie wiedzą o tym Ewa i Agnieszka - kobiety, którym śmierć odbiera mężów. Ale nigdy nie odbierze miłości.

HISTORIĘ EWY (część pierwsza reportażu), KTÓREJ UKOCHANY STOCZYŁ WALKĘ Z RAKIEM, PRZECZYTASZ TUTAJ.

Agnieszka, 42 l. Co wieczór siada u boku umierającego męża i tworzy. Pamiętnik pisany łzami.

Kiedy podczas pierwszej rozmowy telefonicznej Agnieszka podała mi swój adres (piękna, odrestaurowana kamienica w samym sercu Warszawy), oczyma wyobraźni ujrzałam romantyczną historię jej miłości. Młoda kobieta, dojrzały mężczyzna, nieuchwytna nić porozumienia i uczucie na przekór wszystkim sceptykom, niewierzącym w związki naznaczone znaczną różnicą wieku. Już kilka dni później miałam się przekonać, jak dalece rzeczywistość odbiega od bajkowości stereotypu.

Mieszkanie okazało się azylem dla naukowców – wszędobylskie, choć metodycznie poukładane książki, otaczały nas ze wszech stron, gdy ona rozpoczynała swoją opowieść. Opowieść, w której samotność niczym bumerang uciekła daleko tylko po to, by boleśnie powrócić wraz z upływającym w szaleńczym tempie czasem. Agnieszka, szczupła brunetka o charyzmatycznym spojrzeniu, nie wie od czego zacząć. Zakłada na nos okulary, ucieka do drugiego pokoju, by po chwili powrócić ze sporym pakunkiem w dłoniach. W rozmowie pomóc nam ma album ze starymi zdjęciami, które niczym wehikuł czasu przenoszą nas do początku lat 90-tych, gdy życiowe drogi jej i wówczas 67-letniego Antoniego skrzyżowały się.

– Gdy w 1992 roku kończyłam studia na Wydziale Historycznym, wierzyłam, że życie musi się udać, że przy odrobienie chęci i pasji nietrudno realizować wyznaczane sobie cele. Historia zawsze była moją pasją. Już w podstawówce, podczas gdy moje koleżanki marudziły, jakie to nudne uczyć się o starych dziejach i wkuwać daty, ja z bijącym sercem i wypiekami na twarzy wertowałam podręcznik, przyglądając się ilustracjom przedstawiającym wizerunki królów. Z zaciekawieniem słuchałam opowieści naszego wspaniałego nauczyciela, nieżyjącego dziś już pana Makowskiego, który z humorem zdradzał nam pikantne wątki z życia erotycznego władców Polski.  Jeszcze zanim przestąpiłam próg liceum wiedziałam, że zgłębianie historii to moje przeznaczenie.

Książki były dla Agnieszki nie tylko źródłem wiedzy, ale i sposobem na zapomnienie. Popołudnia wolała spędzać w ciepłej bibliotece, niż w obskurnym domu, gdzie nigdy nie czekał na nią ani obiad, ani nawet ciepłe słowo. Samotna, znerwicowana matka, na dwie zmiany pracowała w lokalnej mleczarni, borykając się z własnymi problemami, ciągłym brakiem pieniędzy i kolejnymi mężczyznami, których ofiarą padała. – Mama nie miała szczęścia w miłości. Mając 18 lat przerwała naukę w szkole gastronomicznej i uciekła z rodzinnego Wałbrzycha do Wrocławia. Tu zamieszkała u kuzynki, zaczęła pracę, poznała mojego ojca, zaszła w ciążę. Gdy się urodziłam, ona i sprawca całego „zamieszania” nie mieli już ze sobą nic wspólnego. Wychowywała mnie samotnie, wciąż szukając mężczyzny. Lata mijały, a ona stawała się coraz bardziej zgorzkniała i nieszczęśliwa. Gdy zdałam maturę i nadszedł czas  podjęcia ważnych, życiowych decyzji, wiedziałam, że muszę wyjechać.

Wybrała Warszawę. Był koniec lat 80-tych. Na wymarzoną historię dostała się bez problemu, a dzięki dorywczej pracy w sklepie, udawało jej się zarobić na utrzymanie. Pięć lat studiów upłynęło jej szybko, za szybko. Marzyła o nowych przyjaźniach i miłości, o atrakcjach studenckiego życia. Ledwie się obejrzała, a tu już trzeba było stawić się na obronie pracy magisterskiej. Koleżanki miały mężów, pierwsze dzieci. Ona miała tylko książki i ogrom wiedzy, którą chciała przekazywać tak, jak lata temu jej ukochany pan Makowski. - Nagle byłam magistrem historii.

Miałam papier i chęć do pracy, ale nic poza tym. Czułam się okropnie samotna. Nieraz zdarzyło mi się płakać w poduszkę -  z bezsilności i ze strachu, że już na zawsze pozostaną mi tylko książki. A ja pragnęłam uniesień, chciałam poczuć motyle w brzuchu i bijące z podekscytowania serce.

Szukała pracy w warszawskich szkołach podstawowych. – Wiedziałam, że miłość do historii trzeba zaszczepić wcześnie. Wierzyłam, że ja potrafiłabym zasiać w dziecięcych umysłach ziarenko pasji. Niestety nikt nie wierzył we w mnie. Tym sposobem zamiast nauczycielką z powołania, zostałam sekretarką na pół etatu, w dodatku z przymusu. Miałam sporo wolnego czasu, który chciałam jakoś zainwestować. Zapragnęłam zrobić doktorat.

Wtedy poznała Antoniego. Miał być tylko jej promotorem, ale szybko stał się kimś znacznie bliższym. Dziś trudno jej określić, kiedy ich relacje przeistoczyły się z naukowych w prywatne. – On był jak miękki koc, który otulił mnie i ochronił przed światem. Sprawił, że po tylu latach  wreszcie przestałam czuć się samotna. Wiedziałam, że odnalazłam pokrewną duszę. – Jedynym problem była różnica wieku. Ogromna, dwupokoleniowa różnica, dla wielu stanowiąca barierę nie do pokonania.

Gdy ja przyszłam na świat, Antek miał 42 lata, żonę i dwójkę synów. Gdy ja zgłębiałam historię pod czujnym okiem pana Makowskiego, on był już szanowanym doktorem. Gdy ja zdawałam maturę, on po wielu latach małżeństwa, rozwodził się. Poznaliśmy się w idealnym momencie – każde z nas czuło się samotne, każde wkraczało w ważny etap życia. Postanowiliśmy dalej wieść je wspólnie. Na przekór światu i złośliwym, ironicznym spojrzeniom ludzi, myślących zmurszałymi schematami.

- Pierwsze lata były piękne. Tuż po ślubie wprowadziłam się do tego mieszkania. Czuć było brak kobiecej ręki. Z radością sprzątałam, gotowałam, robiłam zakupy. Czułam, że robię to dla fantastycznego mężczyzny, ciepłego i wyrozumiałego człowieka. Oboje kochaliśmy historię, a Antek dodatkowo uczestniczył w jej budowaniu. Miał 13 lat, gdy wybuchła wojna, uczestniczył w powstaniu. Był naocznym świadkiem zdarzeń, o których ja wcześniej mogłam tylko czytać. U jego boku było mi dane zasmakować bezpośrednich relacji, a to dla historyka nie lada rarytas. Uwielbiałam wieczory, gdy siadaliśmy w salonie, a on niczym bajki opowiadał mi koleje swojego losu.

Ich szczęście jednak nie trwało długo. Czas nie obchodził się z Antonim łaskawie. Po siedemdziesiątych urodzinach, zaczął odczuwać zdrowotne dolegliwości, coraz częściej nie radził sobie z codziennymi czynnościami. Lekarze, do których wysyłała go młoda żona, stawiali jedną diagnozę – starość.

Agnieszka musiała nauczyć się myśleć inaczej niż dotychczas, wiedziała, że Antek wstydzi się prosić ją o pomoc, że nie chce być dla niej ciężarem. Za wszelką cenę chciała mu ułatwić funkcjonowanie u schyłku życia. Przyznaje, że wiele razy wściekała się na niego, że z roku na rok wymaga coraz większej opieki, i na siebie, że uwikłała się w tak trudną relację. Zawsze kończyło się moralnym kacem, bo przecież to Antoni, jako jedyny mężczyzna, dał jej miłość, dom, pozwolił zasmakować historii innej niż podręcznikowa.

Dziś, gdy 84-letni Antoni boryka się z postępującą w wyniku zdiagnozowanej przed kilkoma laty choroby Alzheimera utratą pamięci, role się odwróciły. Agnieszka codziennie ze łzami w oczach opowiada mu… jego życie. Jak sama podkreśla, dziękuje Bogu za każde jego słowo, za każde naznaczone bolesnymi wspomnieniami zdanie.

- Obiecałam Antoniemu, że jego Historia nie odejdzie wraz z nim. Że po jego śmierci, to ja postawię mu pomnik, którego sam nie zdążył wybudować. Co wieczór siadam przy nim i patrząc na jego zmęczoną twarz jak w pamiętnik, przypominam sobie nasze wspólne wieczory. Stukając w klawiaturę zaklinam czas.

Lilka Tylman

Zobacz także:

Historie Życiem Pisane: Moje dziecko wychowują obcy ludzie (1)

Hania pochodzi z tak zwanego dobrego domu. Ukochana córeczka tatusia, rozpieszczana przez dziadków jedynaczka, wzorowa uczennica, dusza towarzystwa…

Historie Życiem Pisane: Moje dziecko wychowują obcy ludzie (2)

Anna lepiej niż kto inny wie, co znaczy życie w biedzie, z rodzicami tonącymi w długach, alkoholu i kryminale. W jej domu nigdy się nie przelewało, od zawsze brakowało na chleb i nigdy nie było na zabawki.

Historie Życiem Pisane: Moje dziecko wychowują obcy ludzie (3)

Dominika od najmłodszych lat marzyła o pracy na wybiegu i z niecierpliwością czekała, aż osiągnie wymagany w tym zawodzie wzrost. Zgłoszenie do jednej z warszawskich agencji wysłała w siódmej klasie podstawówki.

Polecane wideo

Komentarze (44)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 30.03.2010 22:04
szczerze to, dla mnieta historia jest cała niesmaczna. ;/ zjechałyscie tu dziwczyne, co zaznaczyła w swoim poścoe cielesną strone ich związku. No, ale to chyba normalne, że oni uprawiali seks. A to..ee..przerasta mnie, bo bądź, co bądź, to zachacza o pedofilię;// Zachacza! nie, ja z pełnym przekonaniem stwierdzam ,zę ten facet miał takie skłonności;///
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 02.02.2010 19:35
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 31.01.2010 22:52
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
zobacz odpowiedzi (1)
Anonim (Ocena: 5) 31.01.2010 13:13
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 31.01.2010 03:31
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz

Polecane dla Ciebie