Mój były chłopak na początku pisał do mnie dzień i noc, zasypywał komplementami i mówił, że nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ja. Po dwóch tygodniach znajomości wyznał mi miłość i mówił, że nie może bez mnie żyć. Uważał, że jesteśmy sobie pisani i gdyby mnie stracił, to by zwariował. Byłam wtedy na studiach, a on tak pięknie mówił o naszej przyszłości. Wierzyłam mu.
A potem zaczęło się powoli zmieniać. Nagle miał pretensje, że za wolno mu odpisuję i pewnie piszę z kimś innym. Pytał, dlaczego nie wrzucam więcej naszych zdjęć na social media, przecież powinnam chcieć się nim chwalić. Kiedyś powiedział mi, że sukienka, którą miałam na sobie mnie pogrubia, a potem niby w żartach dodał, że dobrze, że z nim jestem, bo inny facet rozejrzałby się za kimś szczuplejszym. Z czasem zaczął częściej mówić rzeczy, które bolały, np. że moje koleżanki mają fajniejsze figury. Mówił, że mam szczęście, że w ogóle na mnie spojrzał. Powinnam być bardziej wdzięczna, bo przecież on mógłby mieć każdą. Dodam, że ważyłam wtedy 57 kilogramów przy wzrośnie 169 cm.
Zobacz także: LIST: „Mąż zdradzał mnie jeszcze przed ślubem. Wybaczyłam i to był błąd”
Mimo to nadal go kochałam. Wierzyłam, że może po prostu ma gorszy dzień. Zastanawiam się, że może za bardzo go denerwuję i że to ze mną jest coś nie tak.
Zaczął sprawdzać mój telefon. Pytał, czemu lajkuję zdjęcia kolegów. Kiedyś przyłapałam go, jak w nocy przeglądał moje wiadomości. Powiedział, że to dla naszego dobra i że jeśli nie mam nic do ukrycia, to nie powinnam mieć z tym problemu. A potem, jakby nigdy nic, przyniósł mi rano śniadanie i mówił, że jestem jego największym szczęściem.
A potem… potem przyszły zdrady. Na początku myślałam, że się przesłyszałam, gdy koleżanka powiedziała mi, że widziała go na mieście z inną. Zaprzeczył, oczywiście. Powiedział, że ona mnie okłamuje, bo mi zazdrości. Uwierzyłam. Potem znalazłam w jego telefonie wiadomości do jakiejś dziewczyny. Pisał do niej dokładnie to samo, co kiedyś do mnie.
Nie wiem, czemu wtedy nie odeszłam. Może dlatego, że zawsze, kiedy próbowałam, on płakał, przepraszał, mówił, że beze mnie się rozpadnie. I ja… wracałam. Przez chwilę było jak w bajce, potem znów wracał horror.
Dopiero kiedy zaczął mnie naprawdę przerażać, np. gdy po jednej z kłótni uderzył pięścią w ścianę obok mojej głowy, zrozumiałam, że jeśli nie odejdę, to któregoś dnia naprawdę mnie skrzywdzi.
Odeszłam, ale on nadal we mnie siedzi. Minęło kilka lat, a ja nie potrafię nikomu zaufać. Każdy komplement brzmi w mojej głowie jak kłamstwo. Ważę teraz 52 kg i wydaje mi się, że to za dużo. Każdy czuły gest wydaje mi się podejrzany. Boję się, że jeśli znów kogoś pokocham, to wszystko się powtórzy. Nie wiem, czy kiedykolwiek się z tego wyleczę. Terapia jeszcze nie przyniosła efektu.
Piszę to, bo jeśli czujesz, że coś jest nie tak, jeśli boisz się mówić to, co myślisz, jeśli ktoś sprawia, że czujesz się gorsza, ucieknij. Nie czekaj tak długo jak ja.
Marzena