Pierwszy raz dowiedziałam się o zdradzie Roberta, jak jeszcze byliśmy zaręczeni. Chował się do łazienki z telefonem, dostawał wiadomości o dziwnych porach. Czułam, że coś jest na rzeczy. W końcu zrobiłam śledztwo na własną rękę i go przyłapałam z inną kobietą. Nie mógł już mi kłamać w twarz, czy zaprzeczać. Pamiętam, że w tamtym czasie nawet nie byłam w stanie zrobić mu awantury. Oddałam mu pierścionek, powiedziałam, że z nami koniec.
Nie przyjął tego do wiadomości. Błagał, przepraszał, tłumaczył. Płakał i obiecywał poprawę. Mówił, że kocha tylko mnie, że z tamtą to było czysto fizyczne, nigdy nic do niej nie czuł. Zrzucił wszystko na stres przed ślubem. Mówił, że to było z jego strony głupie, ale ostatni raz chciał się wyszaleć, bo po ślubie zamierza być mi wierny jak pies. Nie chciałam mu wybaczyć, ale Robert zaczął grozić, że coś sobie zrobi. Wyglądał wtedy jak wrak człowieka, nie chciał pogodzić się z tym, że to koniec. Ciągle go kochałam i nienawidziłam. To był bardzo dziwny stan. W końcu do niego wróciłam, ale kazałam przysiąc, że sytuacja już nigdy się nie powtórzy. Wróciliśmy do planowania ślubu.
Nie mogę powiedzieć, że przez te wszystkie lata w pełni mu ufałam. Ciągle gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, czy na pewno z nikim nie spotyka się za moimi plecami. Starałam się to przepracować w głowie. Nawet czasem siebie ganiłam za to, że mam wobec niego takie podejrzenia. Po dwóch latach urodził się Adaś i moja czujność wobec męża nieco przygasła.
Zobacz także: LIST: „Dlaczego wciąż o Tobie myślę?”
Żyłam w jakiejś bajce. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną. Widziałam, jak Robert zajmuje się mną i jak wstaje w nocy do naszego synka. Sama siebie przekonywałam, że on naprawdę się zmienił i że już nigdy nas nie skrzywdzi.
Prawda wyszła w dosyć banalny sposób. Pewnego wieczoru zapomniał wyciszyć telefon i dostał powiadomienie z aplikacji randkowej. Znałam ten dźwięk, bo moja przyjaciółka też z niej korzystała i czasem pokazywała mi wiadomości, jakie dostaje od facetów.
Wtedy coś we mnie pękło. Chwyciłam jego komórkę i zażądałam, żeby pokazał mi z kim pisze. Odwracał kota ogonem, robił ze mnie przewrażliwioną wariatkę, ale w końcu przeczytałam wszystkie jego konwersacje z różnymi kobietami. Spotykał się z nimi w jednym celu. Niektórym nawet mówił wprost, że ma rodzinę. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł prowadzić takie podwójne życie i nie poczuwać się do winy.
Teraz zadaję sobie tylko jedno pytanie. Po co w ogóle się ze mną żenił? Przecież to nie ma żadnego sensu. Mógł prowadzić swobodne życie, nie mając rodziny. Z premedytacją zniszczył życie mnie i naszemu synkowi.
K.