Znam się z Michałem od dzieciństwa. To przyjaciel mojego starszego brata. Dorastaliśmy razem. Był częstym gościem w naszym domu. Kumplowaliśmy się. Zaczęliśmy się w sobie zakochiwać dopiero pod koniec liceum. To był mój pierwszy chłopak. Do tej pory byliśmy nierozłączni. Przez długi czas byłam przekonana, że to mężczyzna mojego życia.
Zobacz także: LIST: „Zaczęłam w pełni doceniać życie, kiedy uwolniłam się od rodziny”
Nasz związek zaczął się psuć w zeszłym roku, parę miesięcy przed ślubem. To powinien być bardzo szczęśliwy, cudowny czas w życiu każdej pary, a ja straciłam nagle nastrój. Rodzina i znajomi przestali mnie poznawać. Dotychczas tryskałam energią, nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, zarażałam innych świetnym humorem. Stałam się osowiała, często irytowałam się bez powodu. W ogóle nie miałam ochoty uczestniczyć w weselnych przygotowaniach. Sama przed sobą bałam się przyznać, że jestem z Michałem tylko z przyzwyczajenia. Chyba z tysiąc razy układałam w myślach treść listu, który chciałam mu wręczyć. Nie potrafiłabym mu powiedzieć prosto w oczy „już cię nie kocham, odchodzę”. On nadal jest we mnie po uszy zakochany. Nie widzi poza mną świata. W końcu nie odeszłam. Wyszłam za niego z litości. Teraz wiem, że nie mogłam bardziej go skrzywdzić. Nasze małżeństwo to katastrofa. Z każdym dniem coraz bardziej się od niego odsuwam. Nie mam ochoty go całować, spędzać z nim czasu. On za to robi, co może, żeby mnie zadowolić. Coraz częściej mówi o dziecku. Dlaczego jestem aż takim tchórzem i nie umiem uporządkować swojego życia?
Marlena
Zobacz także: Partner nie chce przedstawić mnie rodzinie i znajomym