Kieruję te słowa do wszystkich dziewczyn i kobiet – zamężnych, zaręczonych, w związkach, samotnych z konieczności i z wyboru. Uważam, że wszystkie jesteśmy sobie równe. Każda z nas teoretycznie może być szczęśliwa. Pod warunkiem, że inni nam na to pozwolą... Jestem zdrowa, nie mam kłopotów finansowych, skończyłam studia, mam pracę, normalną rodzinę, nie robię nic wbrew sobie, ale i tak często płaczę z bezsilności. Problemem nie jest moje nastawienie do życia, ale oczekiwania najbliższych. Im się wydaje, że tylko oni wiedzą, co będzie dla mnie najlepsze. Ja się podobno „pogubiłam”.
Zobacz także: LIST: „Mam 38 lat i właśnie zaszłam w ciążę. Poza gratulacjami ciągle słyszę też uszczypliwe uwagi”
Gdyby nie to ciągłe gadanie, to mogłabym powiedzieć, że wszystko u mnie w porządku. Mam znajomych, kilkoro przyjaciół, rodzice i siostra zawsze mi pomogą, wykonuję zawód, który lubię. Ale zdaniem niektórych to tylko moja poza. W głębi duszy na pewno cierpię, a swoje niepowodzenia próbuję zagłuszyć głośnym śmiechem. Prawda jest jednak taka, że uśmiecham się szczerze, bo niczego mi nie brakuje. To, że nie mam obok siebie kogoś, kogo mogłabym nazwać chłopakiem, to wcale nie moja życiowa porażka, ale wybór.
To trwa od wielu lat, ale nikogo to nie obchodzi. Uparli się, że samotności nie można sobie wybrać. Problemem jest moja rzekoma nieśmiałość, brak odwagi, nierozgarnięcie... Zamiast traktować mnie normalnie, na każdym kroku podkreślają swoje współczucie. Ciągle powtarzają, że „kiedyś wszystko się ułoży”.
W Polsce samotna kobieta przed trzydziestką, nie mówiąc o późniejszym wieku, to jakieś dziwactwo. Sytuacja nienormalna i niebezpieczna, bo oznacza, że ma nierówno pod sufitem. Przekonuję się o tym na każdym kroku. Próbuję być twarda i mówić wszystkim, jak jest, ale to trudne.
Dostałam zaproszenie na ślub i wesele z osobą towarzyszącą. Potwierdziłam obecność bez „partnera”. Zaczęły się dociekania dlaczego i czy nie będę się głupio czuła. Przy każdej okazji ludzie życzą mi, żebym „wreszcie sobie kogoś znalazła”, bo miłość jest najważniejsza.
Kiedy spotykam dawnych znajomych, oni od razu mówią o swoich ukochanych, małżonkach, dzieciach. Pytają o mnie, odpowiadam zgodnie z prawdą i zapada krępująca cisza.
Telefony od rodziny zawsze kończą się bezczelnym pytaniem, czy „już kogoś mam”.
Na dwóch weselach panny młode z premedytacją, bo słyszałam jak im podpowiadano, rzuciły welonem w moją stronę. W ten sposób chcą mnie przekonać, że na mnie pora.
Przy kilku uroczystościach byłam problemem, bo nie wiadomo gdzie posadzić samotną osobę. W końcu miejsca są zazwyczaj planowane parami.
Nie powinno dziwić, że przez te wszystkie głupie sytuacje zaczynam czuć się jak trędowata. Nikt nie może uwierzyć, że mogę być zadowolona z życia i szczęśliwa bez towarzystwa faceta. To na pewno dobra mina do złej gry, bo w głębi duszy chciałabym zmienić tę sytuację. Niektórzy muszą się zastanawiać, co ze mną nie tak. Przecież brzydka nie jestem, pracę mam, jakoś sobie radzę. Może w sytuacjach jeden na jeden jestem nieznośna i żaden nie może ze mną wytrzymać?
Zobacz także: LIST: „Teściowie mają pretensje, że nie ochrzciliśmy naszego syna”
Jestem oziębła? Boję się mężczyzn? Nie potrafię rozmawiać z facetami? Mam jakiś wstydliwy problem? Jestem nieodpowiedzialna i czuję strach przed stabilizacją? Żaden mnie nie chce?
Musi być jakiś tajemniczy powód, dlaczego „w życiu mi nie wyszło”. Problem w tym, że ja nie mam takiego poczucia. Uśmiech, który do pewnego momentu widnieje na mojej twarzy, to wcale nie maska. Staram się mieć pozytywne nastawienie do wszystkich i wszystkiego. Minę zmieniam dopiero wtedy, kiedy ktoś kolejny raz próbuje mi wmówić, że bez mężczyzny nie znaczę nic. Mimo wszystko mam o sobie lepsze mniemanie. Coś tam mi się udało i nie widzę powodu, by płakać. Może to najbardziej denerwuje innych?
Wszyscy są w jakiś sposób „uwiązani” i uzależnieni od swoich partnerów, a ja mogę robić to, co sama chcę. Anka, daj spokój, nie bądź taka niezależna, powinnaś poczuć ten ból. My się ze sobą męczymy, to ty też powinnaś. W głębi serca wielu tych pomocnych i doradzających zazdrości mi takiego podejścia. Też chcieliby zakosztować tej wolności, ale ze strachu przed oceną innych zdecydowali się na inną drogę. Wchodzą w związki, bo tak wypada. Dzięki temu postrzegani są jako normalni ludzie, a ja jako kosmitka.
Przyjęło się, że jestem sama, bo coś ze mną nie tak. Jestem wycofana, boję się odpowiedzialności itd. Stwierdziłam, że nie będę się tłumaczyć i życie jakoś się toczyło. Lata mijały i kiedy skończyłam 27 lat, a stało się to niedawno, przeprowadzili ze mną poważną rozmowę. Pytali, jak mogą mi pomóc. Może potrzebuję pomocy psychologa, który ułatwi mi otwarcie się na innych? „Zobacz córeczko, twoja siostra ma męża, koleżanki się zaręczają, biorą śluby, rodzą dzieci, a ty?”. Wtedy odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mnie coś takiego po prostu nie interesuje i zakończyłam rozmowę.
Temat dalej wisi w powietrzu, a przejmować zaczęli się nie tylko rodzice, ale wszyscy wokół. Pewnie kiedy nie słyszę, to rozmawiają na ten temat z każdym. Próbują się dowiedzieć, co może być przyczyną takiej sytuacji. Przecież samotności sobie nie wybrałam. Może nikt mnie nie chce?
Największy problem jest w tym, że mnie i tak nikt nie wierzy. Wszyscy podejrzewają, że to choroba. Na pewno jestem inna, wolę kobiety i boję się do tego przyznać. Albo zostałam wykorzystana? Nie, pewnie to wina ojca, który wydaje się miły, ale pewnie w domu jest tyranem. Musiałam się zrazić do facetów. Zamiast po prostu przyjąć do wiadomości, że jestem sama, bo tak chcę.
Singielkami się pogardza i wyśmiewa. Nadal nie potrafimy przejść do porządku dziennego nad tym, że któraś z nas nie ma ochoty na żaden związek. Większość ulega presji i wiąże się z byle kim. Ale i tak są ode mnie lepsze, bo przynajmniej żyją „normalnie”.
Anna
Zobacz także: LIST: „Mam 28 lat i jestem po rozwodzie”