Cztery lata temu zaczęłam spotykać się z Markiem. Poznaliśmy się na studenckiej imprezie. Nie myślałam wtedy o poważnych związkach, ale zupełnie straciłam dla niego głowę. Miał w sobie to coś. Kończył właśnie malarstwo na ASP. Mieliśmy dużo wspólnych tematów. Studiowałam architekturę wnętrz i też pasjonowała mnie sztuka. Marek otworzył mi oczy na mnóstwo rzeczy. Stał się moją wielką inspiracją. Po kilku miesiącach zdecydowaliśmy, że powinniśmy razem zamieszkać. Bałam się tego, ale okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Muszę przyznać, że to były najpiękniejsze lata mojego życia. Wciąż dobrze się dogadujemy, nasz związek kwitnie. Marek niedawno zaczął mówić o zaręczynach.
Zobacz także: Mój brat wygląda jak model, a spotyka się z...
Byłabym w siódmym niebie, gdyby nie moi rodzice. Gdy usłyszeli o naszych planach, zaniemówili. Chociaż polubili Marka i wydawało mi się, że go cenią, nagle przestali wyrażać się o nim w superlatywach. Ojciec zaczął mówić, że chyba nie łudzę się, że małżeństwo z jakimś malarzem przyniesie mi szczęście. Na życie powinnam sobie znaleźć męża, który będzie twardo stąpał po ziemi i zapewni mi byt... Potem od słowa do słowa wyszło, że nie chodzi nawet o samego Marka, tylko o jego rodzinę. Są niezamożni. Bywa, że ledwo wiążą koniec z końcem. Marek często wspomaga finansowo matkę i swoich młodszych braci.
Rodzice zaczęli wybiegać w przyszłość. Mówili, że nie wyobrażają sobie, że ich wnuki mogłyby się pojawiać w „takim” domu. Nie potrafię ich zrozumieć. Bieda nie oznacza patologii. Czuję się zażenowana ich zachowaniem. To za Marka chcę wyjść, a nie za jego rodzinę. To on daje mi szczęście. Naprawdę trudno o bardziej wartościowego człowieka. Jest mi przykro. Rodzice stracili w moich oczach, bo jedyne, co ich w życiu interesuje to pieniądze i prestiż. Moje szczęście i satysfakcja są chyba na ostatnim miejscu.
Alina
Zobacz także: Mam dziurę w CV i nie wiem, co z tym zrobić. Przez 3 lata siedziałam w domu