Strasznie mi smutno, kiedy to piszę. Większość moich wieczorów spędzam sama. Mąż dużo pracuje, często jest w delegacjach od kiedy awansował. Praca to teraz całe jego życie, a ja zeszłam na drugi plan. To trwa już od półtora roku i nie zanosi się na to, aby było lepiej.
Mieszkamy pod jednym dachem, a prawie go nie widuję. Oboje pracujemy. Ja w godzinach 9-17, on 10-20. Musi zostawać po godzinach ze względu na liczne projekty. Wraca do domu zmęczony, je szybką kolację i albo kładzie się spać, albo włącza telewizor i coś ogląda. Mnie mogłoby równie dobrze nie być. Często, przynajmniej raz w miesiącu jest też na delegacji. W weekendy albo pomaga mamie, albo spotyka się z kolegami, albo zamyka się w garażu i tam majsterkuje.
Prawie ze sobą nie rozmawiamy. To raczej takie powierzchowne rozmowy, które nic nie wnoszą. O zabraniu mnie na randkę mogę tylko pomarzyć. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale on tłumaczy, że to przejściowe. Zarobi więcej, a potem będziemy ciągle podróżować. Tylko że czekam już półtora roku, a między nami jest coraz gorzej.
Zobacz także: LIST: „Moja córka ma sponsora”
Ostatnio dopadły mnie okropne myśli o tym, że chciałabym znaleźć kogoś, dla kogo będę ważna. Brakuje mi czułości, rozmów, wspólnych kolacji z winem. Teraz czuję się jak współlokatorka, a nie żona, która ma kochającego męża.
Jestem sfrustrowana sytuacją i nie widzę drogi wyjścia. Czy ja wyolbrzymiam i przesadzam? Może to normalna sytuacja? Nie wiem…
Klaudia
Zobacz także: LIST: „Partner nie chce się zajmować naszym dzieckiem. Nie mam czasu iść nawet do toalety”