Patrzę na Zosię, moją córeczkę, i wiem jedno, kocham ją nad życie. Jest moim wyczekiwanym, upragnionym cudem, o który bardzo się z narzeczonym staraliśmy. Ciąża, choć nie należała do najłatwiejszych, była dla mnie tylko chwilowym etapem do tego, żeby wreszcie zostać mamą. Nie zrezygnowałabym z tego doświadczenia za nic w świecie, ale jest mi trudno. Od porodu minęły cztery miesiące, a ja mam wrażenie, że od tego czasu moje życie to koszmar, z którego nie mogę się obudzić.
Nie chodzi o to, że dziecko to obowiązki. Wiedziałam o tym, zdawałam sobie z tego sprawę. Nie chcę narzekać, że się nie wysypiam. Wstaję do Zosi po kilkanaście razy, bo jest głodna, często płacze, trzeba ją w kółko nosić w ramionach. Chodzi o to, że to nie jest tylko moja córka. Ma tatę, który w ogóle nie chce się nią zajmować.
On chodzi do pracy, nie ma go w domu po 9, czasem 10 godzin. W tym czasie Zosią opiekuję się ja. Mała słabo śpi, słabo je, wszystko trzeba przy niej robić po kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Czasem płacze tak długo, że zaczynam płakać razem z nią bezsilności. Narzeczony w ogóle tego nie rozumie. Wraca do domu i oczekuje, że obiad będzie ugotowany, a mieszkanie wysprzątane. A ja czasem nawet nie mogę dokończyć kanapki, umyć zębów, czy skorzystać z toalety, bo ciągle coś trzeba robić przy Zosi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wypiłam gorącą kawę lub herbatę.
Zobacz także: Ograniczyłam kontakt z koleżankami, które mają dzieci
Bywają takie dni, że wpatruję się w zegarek i odliczam godziny do powrotu partnera. Marzę o tym, żeby choć przez chwilę zabrał ode mnie Zosię. Żebym mogła się umyć, wykąpać, pobyć w łazience sama ze sobą. On jednak wraca, wita się z nią, ze mną, narzeka, że jest bardzo zmęczony i kładzie się na kanapie. Jak proszę, żeby przypilnował Zosię, to daje mi do zrozumienia, że przecież mnie to wychodzi najlepiej jako matce.
Chciałabym prosić o pomoc dziadków, ale mieszkają daleko. Przyjaciółki mają swoje życie, wpadają czasem jak po ogień. Zresztą budzi się we mnie jakiś rodzaj buntu na samą myśl, że mam prosić o pomoc obcych ludzi. Zosia ma oboje rodziców. Ja opiekuję się nią bez przerwy, więc partner też powinien się bardziej zaangażować. Bycie ojcem nie kończy się na spłodzeniu dziecka.
Jestem tak zmęczona, niewyspana, wykończona psychicznie, że nie mam nawet siły z nim o tym porozmawiać. Jak widzę jego zniecierpliwioną minę, gdy daję mu Zosię na ręce, to dosłownie wszystkiego mi się odechciewa.
Ola