Jestem ze swoim facetem od 3 lat, a co ciekawe zaręczyliśmy się po 3 miesiącach znajomości. Wiedzieliśmy, że na razie ślubu nie będzie, bo najpierw musieliśmy na niego zarobić. Oboje nie zarabiamy za dużo, ale nie jest to też najniższa krajowa. Narzeczony postanowił jednak zmienić pracę, aby odłożyć jak najwięcej.
Zobacz też: Rodzina nie rozumie, że jako singielka jestem najszczęśliwsza
Początkowo pracował jako kierowca w dość znanej firmie, ale z czasem dostał propozycję, żeby robić kursy za granicę. Oczywiście skusiła go ta oferta i tak zostałam zupełnie sama. Widywaliśmy się raz w miesiącu, przyjeżdżał na tydzień, czasami tylko kilka dni i wracał. Początkowo było ciężko, potem oboje do tego przywykliśmy. Imponowało mi, że tak bardzo się stara i że chce dla nas jak najlepiej. W planach mieliśmy również kupno mieszkania, oboje więc odkładaliśmy ile mogliśmy.
Problemy zaczęły się później, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o wspólnym mieszkaniu i o tym, kto ile ma obecnie odłożonych pieniędzy. Rzecz jasna, że on miał więcej, w końcu zarabiał 3 albo 4 razy lepiej. Narzeczony powiedział mi wtedy, że skoro on ma więcej wkładu, musimy podpisać intercyzę. Zamurowało mnie, bo nigdy wcześniej bym na to nie wpadła...
Mijały miesiące, a on z biegiem czasu stawał się dla mnie obcym mężczyzną. Kiedy przyjeżdżał ciągle mówił tylko o pieniądzach, o tym, że to on musi się dorobić, że to teraz najważniejsze. Okej, doceniam, ale czy pieniądze są najważniejsze? A gdzie byłam w tym wszystkim ja? Czułam, że coś się wypala.
Wkrótce doszło do sytuacji, że musiałam go prosić o to, żeby został dłużej w domu, żebyśmy spędzili czas we dwoje. On nie chciał nawet wyjechać na wakacje, żeby odłożyć jak najwięcej. Zaczął przyjeżdżać jeszcze rzadziej niż dotychczas, a ja poczułam się wtedy cholernie samotna.
Prosiłam go, żeby wrócił, zostawił tę pracę i znalazł coś w Polsce. Mieliśmy już wystarczająco na wkład własny do mieszkania i na wesele, ale mu ciągle było mało. Pieniądze kompletnie nim zawładnęły, a ja nie widzę w nim już mojego chłopaka sprzed lat.
Dużo się kłócimy, można powiedzieć, że nasze rozmowy to ciągłe kłótnie. Nawet kiedy przyjeżdża, już jakoś nie potrafię cieszyć się jego obecnością, ale nie potrafię też go zostawić...Wolałabym, żeby to on zrobił pierwszy krok, na pewno by mi ulżyło. Ciągle zadaję sobie pytanie, czy on się jeszcze może zmienić? Proszę Was o szczerze opinie.
Paulina
Zobacz też: „Byliśmy doskonałą parą, dopóki nie urodziło się nam dziecko…” (Historia Ewy)