Razem z mężem wychowujemy dwójkę dzieci, oboje pracujemy. Mąż w dużej firmie, ja w sekretariacie w lokalnym przedsiębiorstwie. Zarabiam nieco ponad 2000 złotych netto miesięcznie. Mąż prawie trzy razy tyle. I mimo że każde z nas przynosi jakieś pieniądze do domu, to ja jestem rozliczana z każdej złotówki. Do niedawna uważałam, że być może to normalna sytuacja, że w większości domów tak jest, ale ostatnio koleżanka, której się zwierzyłam, otworzyła mi oczy.
Zobacz także: Obejrzałam „Oszusta z Tindera”. Mnie też kiedyś facet naciągnął na pieniądze
Sprawa wygląda tak, że on kontroluje skrupulatnie stan naszego konta i denerwuje się, jeśli wydam na zakupy więcej niż 20 złotych dziennie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam sobie coś do ubrania, żałuję sobie na kosmetyki, na wakacje nigdzie nie jedziemy. To już nie jest oszczędność tylko finansowa dewiacja. Gdy mu mówię, że chyba przesadza, jest wściekły. Nieraz mi powiedział, żebym się nie odzywała, skoro zarabiam tak mało. I nadal oczekuje, żebym za 20-25 złotych zrobiła codziennie zakupy na wyżywienie jego, siebie i dwójki dzieci. To nienormalne!
Faktem jest, że moja koleżanka której o tym powiedziałam, jest samotna, żyje tylko na swój rachunek, o nic się martwić nie musi. U mnie jest inna sytuacja. Bo to nie o te sukienki chodzi, ale o to, że nie mogę sobie na przykład pozwolić na wyjście na kawę po pracy ze znajomymi, bo wrócę do domu wieczorem i on mnie podliczy jak jakąś głupią nastolatkę. Kiedy szykuję przyjęcie w domu, on skrupulatnie mnie kontroluje, żebym nie przesadziła z ilością jedzenia na stole. To chore.
Zobacz także: Przyjaciółka odwróciła się ode mnie, bo poszczęściło mi się w życiu
Co powinnam zrobić? Jak mu przetłumaczyć, że skoro mamy pieniądze, to nie musimy ich zbierać do skarpety na czarną godzinę?
Agnieszka