Cały rok próbuję się jakoś trzymać i rzadko miewam momenty, kiedy nie widzę już przed sobą nadziei. Inaczej jest pod koniec. Zaczyna się w Wigilię, a kończy w Sylwestra. To jest dla mnie najgorszy tydzień co roku i tak od wielu lat. Sama ponoszę za to największą winę, ale naprawdę nie wiem jak mam wyjść z tego marazmu.
Mam 27 lat, powinnam być pewną siebie kobietą, która twardo stąpa po ziemi i wie czego chce. Zamiast tego jestem ciągle zawstydzoną i samotną dziewczyną. Tylko dlaczego tak jest? Jestem zdrowa, chyba inteligentna, nie odstraszam wyglądem, nie mam jakichś paskudnych cech charakteru. Powinnam być lubiana i sama powinnam lubić ludzi.
Zobacz także: Przyjaciółka ma romans z zajętym facetem. To żałosne!
Zamiast tego się chowam i czekam, że kiedyś będzie inaczej. Nie mam siły, żeby to zmienić, a tak jak jest, to żyć się nie da. Znowu usłyszę przykre słowa w czasie Wigilii. Znowu zostanę sama w domu na sylwestra.
Ja wiem, że nikt nie ma nic złego na myśli, ale zawsze wychodzi tak samo. Zbiera się cała rodzina, przychodzi moment dzielenia się opłatkiem, a ja najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Sama życzę zawsze zdrowia, powodzenia i szczęścia, a mnie życzy się, żebym się otworzyła na ludzi i wreszcie kogoś sobie znalazła. Przecież ja tego chcę, ale nie potrafię tego zrobić. Takie gadanie tylko mnie dobija.
Gdyby z takim tekstem wyskoczyła babcia albo mama, to jeszcze bym przeżyła. Ale słyszę to od każdego, w tym od mojego rodzeństwa. Oni mają mnóstwo przyjaciół, byli w kilku związkach, teraz też kogoś mają. Wiecie co mnie najbardziej krępuje? Oni są młodsi – siostra o 2 lata, a brat o 4. Mają starszą siostrę, której nic nie wychodzi.
Wiem, że ta sytuacja martwi całą moją rodzinę. Rodzice mają jasne oczekiwania, a raczej mieli kiedyś – najstarsza córka wyjdzie za mąż, da im pierwszego wnuka, wszyscy będą szczęśliwi. Skoro oni przestali w to wierzyć, to ja tym bardziej. Ja już po prostu wiem, że nic z tego nie wyjdzie. Może kiedyś się usamodzielnię, ale raczej zostanę starą panną w jednym mieszkaniu z mamą i tatą. Taką, co to cały dzień siedzi w domu i nic jej nie cieszy.
Coraz bardziej brakuje mi uwagi ze strony innych ludzi. Na studiach wydawało mi się, że byłam bardziej otwarta, niż zwykle, ale żadna znajomość nie przetrwała. Teraz pracuję, ale też z nikim nie jestem specjalnie blisko. Dlaczego? Często się zmuszam do rozmowy, nawet jak mi się nie chce. Jak ktoś mnie gdzieś wyciągał – szłam. To nie jest tak, że zamulam i boję się ludzi.
Nie umiem utrzymać żadnej relacji. Została mi tylko koleżanka, z którą trzymam się od podstawówki. Ale to pewnie dlatego, że mieszkamy w tym samym bloku...
Zobacz także: LIST: „Cieszę się, że jestem na utrzymaniu męża”
Nigdy w ciągu roku nie płaczę tak często, jak w grudniu. Zaczyna się tydzień przed Wigilią, bo już się pojawia stres, co tym razem usłyszę i na jaką ofermę wyjdę. Potem Wigilia – wiadomo, kolejne 2 dni świąt u jednej albo drugiej rodziny i znowu pytania, czy kogoś mam, co planuję na sylwestra. Przychodzi 31 grudnia i to już prawdziwe apogeum.
W tym roku jest jeszcze gorzej, bo zaczyna do mnie dochodzić, ile ja mam lat. To już nie jest liceum, kiedy całe życie jest przed tobą. Ani nie studia, bo wtedy ma się jeszcze trochę czasu do pełnej dorosłości. Ja w lutym skończę 28 lat, więc trzydziestka jest już naprawdę blisko.
Jest mi wstyd za siebie i żal mi też rodziców. Ciekawe, ile razy musieli tłumaczyć swoim znajomym i rodzinie, dlatego córka jest taka wycofana.
Obym za rok nie musiała pisać tego samego. Chociaż prawdopodobieństwo wynosi 99,9%.
Agata