Piszę ten list, bo już brakuje mi osób w moim otoczeniu, z którymi mogłabym poruszyć ten temat. A temat już dawno się wypalił.
Mam 34 lata i staramy się o dziecko z mężem już zbyt długo. Presja czasu zaczyna rodzić stres, a ten nie sprzyja płodności. Gdybym mieszkała w innym kraju np. we Włoszech, ktoś by poklepał mnie po ramieniu i powiedział: "Spokojnie, wszystko w swoim czasie!". Ale tutaj?
Zobacz również: LIST: „Zaczynam wątpić w instytucję małżeństwa. Czy ślub daje w ogóle jakieś korzyści?”
Bliscy, przyjaciele, znajomi, wszyscy czekają tylko na to, kiedy nasza rodzina się powiększy. To stałe pytanie przy wigilijnym stole i na każdym innym, większym spotkaniu towarzyskim. Ostatnio zaczęłam już odpowiadać, że nie mam ochoty o tym rozmawiać, ale później dopada mnie poczucie winy.
Powiem wam, że naprawdę ciężko jest pogodzić pracę w zawodzie i życie rodzinne. Chciałabym zapewnić dziecku godne warunki do rozwoju i dobry dom.
Nie piję alkoholu, dbam o siebie, ćwiczę, regularnie chodzę na badania i oczywiście troszczę się o intymność z ukochanym. Podporządkowałam temu praktycznie całe swoje życie. I po co to wszystko?
Do tego dochodzi ciągła huśtawka nastrojów, bo nie wiem, co przyniesie jutro. Do momentu owulacji praktycznie zbieram się po ostatniej porażce. Tak zazdroszczę koleżankom, które chwalą się w sieci zdjęciami maluchów i tylko wymieniają komentarze.
Przed wspólnymi spotkaniami z przyjaciółkami z nerwów zaczyna mnie boleć brzuch, bo króluje wiadomy temat i wymiana doświadczeń, a ja czuję się jak przysłowiowe piąte koło u wozu.
Zalewa mnie fala beznadziei i bezradności, a czasem wieczorem po prostu płaczę w poduszkę i zastawiam się, dlaczego to spotkało akurat nas.
Rozważam terapię, ale nie wiem, czy to cokolwiek pomoże. Już naprawdę nie wiem jak sobie z tym poradzić... Mam wrażenie, że zostałam tylko ja.
Aneta
Zobacz również: Od lat staramy się o dziecko. Mąż chce spróbować naprotechnologii