Największe pretensje mogę mieć oczywiście do siebie, ale tak się po prostu nie robi. Zaczynasz budować z kimś życie, aż tu nagle w jednej chwili zostawiasz go na lodzie. Właśnie tak zostałam potraktowana przez byłego chłopaka, który miał być tym jedynym. Gdyby to ode mnie zależało - nadal bylibyśmy razem.
Zobacz również: LIST: „Jesteśmy razem od 3 lat, a ja nie mam dostępu do jego konta. Trochę to dziwne”
Trudno mi dokładnie powiedzieć, o co poszło. Niemożliwe, że tak nagle się odkochał. Na odchodne usłyszałam jakieś slogany o niedopasowaniu i podobne bzdury. Żeby dojść do takich wniosków po roku razem, to trzeba być niepoważnym człowiekiem.
Chciałabym powiedzieć, że mimo wszystko daję sobie radę, ale niestety nie mogę. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba i mocno sponiewierało.
Sytuacja wyglądała w ten sposób, że po pół roku bycia razem on zaproponował, abym się do niego wprowadziła. Ma fajne mieszkanie w centrum miasta, które odziedziczył chyba po dziadku. Bardzo mi ulżyło. Z jednej strony poczułam, że traktuje mnie naprawdę poważnie, a z drugiej - finansowo mogłam sobie na to pozwolić.
Na wynajem raczej nie byłoby mnie stać. Tak samo jak na poziom życia, który on reprezentował. Przez kilka miesięcy pod jednym dachem nie musiałam martwić się o nic. Z nim mogłam sobie na to pozwolić. Doszło do tego, że zupełnie się na niego zdałam. Dokładałam się do różnych rzeczy, ale to on finansował większość.
Przez chwilę czułam się nieswojo, ale w sumie co mi szkodziło? Mógł, chciał i czułam, że robi to z miłości.
Zobacz również: LIST: „Mój chłopak dzieli wydatki dokładnie po połowie. Codziennie się ze mną rozlicza”
Naprawdę wiele mu zawdzięczałam i gdyby nie nagłe rozstanie, nadal byłabym bardzo wdzięczna. Doceniałam wszystko, co dla mnie robił. Pozostał ogromny niesmak, bo praktycznie z dnia na dzień kazał mi się wynosić. Co prawda ładniejszymi słowami, ale skutek był dokładnie taki sam. „Musisz sobie coś znaleźć” - stwierdził.
To dość trudne dla dziewczyny, która nagle ma zacząć utrzymywać się ze swojej skromnej pensji, żyjąc w mieście oddalonym kilkaset kilometrów od najbliższej rodziny. Miałam wybór: faktycznie czegoś poszukać albo wrócić do domu z podkulonym ogonem. Jestem dumna, więc wybrałam pierwszą opcję.
Ale dłużej już chyba nie dam rady. Spadłam z deszczu pod rynnę i czasami nawet nie mam co jeść.
Wydaję prawie całą wypłatę na wynajem kawalerki. Małej, w najgorszej dzielnicy, ale i tak przerasta mnie to finansowo. Z pełnej lodówki i chodzenia po restauracjach też nic nie zostało. Moja dieta składa się w dużej mierze z bułek i kefiru, bo to jest tanie i dobre. Musiałam nawet zakręcić kaloryfer na minimum, żeby rachunki mnie nie zjadły.
Oczywiście on miał prawo mnie zostawić i niczym się nie przejmować, ale przyzwoici ludzie tak nie robią. Nawet raz się nie odezwał, żeby sprawdzić, jak daję sobie radę. Dobrze wiedział, że wyrzucając z domu skazuje mnie na straszną biedę. I po co o tym piszę? Żeby ostrzec.
Tak się musi skończyć każdy związek, w którym jedna ze stron jest uzależniona finansowo od drugiej. Szkoda tylko, że wcześniej byłam taka zaślepiona i naiwna.
Ewelina
Zobacz również: LIST: „Chłopak nie chce mi powiedzieć, ile zarabia. Robi z tego straszną tajemnicę”