Nie tak to miało wyglądać, ale co zrobić? Czasami życie nie układa się po naszej myśli i właśnie wtedy powinniśmy móc liczyć na najbliższych. Ja się nie zawiodłam. Moi rodzice stanęli na wysokości zadania, dlatego już zawsze będę im wdzięczna. Bez względu na to, ile ta sytuacja jeszcze potrwa.
Zobacz również: LIST: „Nie opłaca mi się pracować. Zostając w domu, sporo oszczędzam”
Kiedyś było zupełnie inaczej. Pobraliśmy się, kiedy byłam w ciąży z pierwszym synem. Rok po ślubie urodziłam kolejnego. Mąż dwoił się i troił, aby zapewnić nam godny byt. Ja wtedy nie byłam nigdzie zatrudniona, bo straciłam zatrudnienie jeszcze w ciąży. Taki urok umowy zlecenie, którą można w każdej chwili zerwać.
Mnie jej nie przedłużono, bo z brzuchem nie dałabym sobie rady.
Poszłam na bezrobocie, aby tylko dostać ubezpieczenie zdrowotne i móc rodzić w szpitalu. Żeby nie przedłużać tej opowieści - w tej kwestii nic się nie zmieniło. Może poza tym, że już mnie zdążyli wyrejestrować i jestem podpięta pod męża. Tyle że on chwilowo też nigdzie nie zarabia, bo w naszym regionie naprawdę ciężko z robotą.
Gdyby nie rodzice, to byłoby naprawdę krucho. Ale na szczęście są i cały czas wyciągają pomocną dłoń. Z 500+ i dodatków mamy niecały tysiąc na przeżycie. Oni opłacają nam mieszkanie i rachunki, dają też coś na zakupy. Trwa to od kilku miesięcy i jakoś się kręci. Głodni nie chodzimy, spać gdzie mamy.
Wstyd powinno być tym, którzy kradną, a nie tym, którym ktoś pomaga.
Zobacz również: 7 prawdziwych powodów, dlaczego dorośli Polacy nadal mieszkają z rodzicami
Chciałabym, żeby sytuacja wyglądała inaczej. Powinniśmy oboje pracować dla naszych dzieci, ale na razie widocznie nie jest to możliwe. Jeszcze wierzę, że kiedyś się odbijemy. Zaczniemy normalnie zarabiać, może nawet pomyślimy o kupnie mieszkania i kolejnym potomku. Teraz trzeba tylko jakoś przetrwać.
Nie jest to oczywiście proste, bo niezbyt fajnie wyciąga się ręce po cudze pieniądze. Wolelibyśmy być w pełni niezależni. Swoje robią też krzywe spojrzenia ludzi. Nawet bliscy znajomi mają z tym jakiś problem, że siedzimy na garnuszku rodziców. I to jest w tym wszystkim najbardziej przykre.
Przecież nikomu nie zabieramy.
Ja muszę odchować małe dzieci, a mąż poszedłby do roboty choćby jutro, ale nie ma gdzie. Widzę jak gorączkowo szuka. Ciągle cisza albo proponują jakieś chore warunki. W tym wszystkim trzeba mieć także swoją godność. Aktualnie wolimy żyć skromnie, ale nie być niczyim popychadłem za marne grosze.
Zazdroszczę koleżankom, u których wygląda to zupełnie inaczej. One funkcjonują normalnie i same są wsparciem dla rodziców. Ja wierzę, że sytuacja się jeszcze kiedyś odwróci. Trzeba jakoś przetrwać gorszy moment. Tyle.
Dlaczego inni próbują nas wpędzić w poczucie winy i koniecznie zawstydzić? Skoro rodzice się nie żalą, to obcy tym bardziej nie powinni. Żeby im się noga nie powinęła.
Agata
Zobacz również: LIST: „Od pół roku siedzę na bezrobociu. Już nie chcę wracać do pracy”