Wiele razy słyszałam, że każdy związek musi się dotrzeć. Kiedy dwie osoby zamieszkują ze sobą, wtedy musi to trochę potrwać. Mamy swoje indywidualne przyzwyczajenia i konieczne jest ustalenie zasad panujących we wspólnym domu. Nam przyszło to bardzo naturalnie, więc teoretycznie nie mam na co narzekać.
Zobacz również: LIST: „Jesteśmy razem od 3 lat, a ja nie mam dostępu do jego konta. Trochę to dziwne”
Oboje odpowiadamy za porządek, wspólnie robimy zakupy, razem urządzaliśmy każde wnętrze. Idealnie partnerski i bardzo sprawiedliwy układ. W pewnej kwestii chyba nawet zbyt sprawiedliwy, bo zaczyna mnie to powoli irytować. Nie kłócimy się o pieniądze, ale chłopak wyjątkowo skrupulatnie podchodzi do tego tematu.
Podział wydatków ma wynosić dokładnie 1:1. Ani grosza mniej, ani więcej.
Z jednej strony fajnie, bo nie czuję się niczyją utrzymanką, a on nie jest w żaden sposób poszkodowany. Są jednak jakieś granice. Wyliczanie każdej wydanej złotówki dla mnie jest po prostu upokarzające. Zupełnie tak, jak gdybym zamieszkała z obcym człowiekiem, a nie chłopakiem co do którego mam poważne zamiary.
Jeśli wynajem wynosi 1500 zł, czynsz 300, a rachunek za prąd 70, to każde z nas ma wpłacić do wspólnego budżetu dokładnie 750, 150 i 35. Żyjemy pod jednym dachem od kilku miesięcy i on bardzo tego pilnuje. Tylko pytanie - czy chodzi wyłącznie o sprawiedliwość? A może on jest po prostu sknerą?
Zakupy do domu sugerują raczej to drugie.
Zobacz również: LIST: „Zamieszkałam z chłopakiem, ale to nas przerosło. 6000 zł/mies. ledwo starcza”
Na początku przyjęliśmy podział - w sklepie za większe zakupy płacimy na zmianę. Co sobotę jakieś 200-300 zł, żeby mieć zapasy na kolejne dni. Jeśli czegoś braknie w tygodniu, wtedy drobne rzeczy kupujemy już według uznania. To jednak zdążyło się zmienić i teraz zbieramy rachunki. Jeśli któreś z nas wydało więcej w ciągu miesiąca, to druga osoba musi mu wyrównać.
Prowadzimy nie tylko dom, ale też bardzo skomplikowaną księgowość. Mamy teczki pełne paragonów, wyciągi z kont, zaliczki, niedopłaty. Skala absurdu została już dawno przekroczona, a ja zupełnie nie wiem, co mam z tym zrobić.
Tym bardziej, że mój chłopak zarabia dużo więcej i mógłby czasami odpuścić.
Nie chcę, żeby mnie utrzymywał i płacił za wszystko. Ale kiedy dokupił ostatnio np. szafkę nocną, wtedy jak to się skończyło? Od razu przysłał mi skan rachunku z wyraźną sugestią, żebym oddała mu połowę. Tak jest ze wszystkim, dlatego zaczynam się w tym gubić. On za to jest w swoim żywiole - liczy, dzieli, odejmuje. Gdyby mógł, to pewnie wystawiałby mi faktury.
Strach pomyśleć, jak będzie to wyglądać po ewentualnym ślubie. Choć szczerze mówiąc, coraz rzadziej o tym myślę. Oczywiście bardzo go kocham, jednak to jego partnerstwo przybiera karykaturalne kształty. Co mu się stanie, jeśli za coś zapłaci z własnej kieszeni? Przecież nie zbiednieje, a ja nie będę miała żalu.
Dobrze, że nie jeżdżę jego samochodem, bo wtedy pewnie mierzyłby zużycie paliwa…
Justyna
Zobacz również: LIST: „Chłopak nie chce mi powiedzieć, ile zarabia. Robi z tego straszną tajemnicę”