Nigdy nie myślałam o tym, żeby wyjechać z Polski. Chcę tu zostać, bo jestem u siebie. Mam rodzinę, przyjaciół, pracę, kiedyś może własne mieszkanie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że nie wszyscy jesteśmy traktowani równo. Niektórzy ciągle coś dostają, a pozostali muszą na to zarabiać.
Zobacz również: LIST: „500+ starcza na coraz mniej. Wszystko drożeje, a dostajemy tyle samo”
Ja jestem w tej drugiej grupie. Nie chcę mówić, że czuję się obywatelką drugiej kategorii, ale coraz częściej tak to wygląda. Z kim nie rozmawiam - każdy może liczyć na jakieś wsparcie ze strony państwa.
Rodzice dostają trzynastą, kiedyś może nawet czternastą emeryturę. Małżeństwa mogą się wspólnie rozliczać, więc mają ulgi. Dla dzieciatych jest oczywiście 500+. Są jeszcze zasiłki, dodatki, zapomogi i inne prezenty z budżetu. Kiedy mnie coś przyznają?
Z punktu widzenia państwa nie jestem może najbardziej wartościowym członkiem społeczności. 31 lat na karku, brak męża, dzieci. Do tego aktywna zawodowo, więc mam radzić sobie sama. Prezenty są tylko dla określonych grup: seniorów, bezrobotnych, młodych rodziców, biednych. Ci, którzy na to płacą, najlepiej gdyby w ogóle się nie odzywali.
Przeżyłam prawie ćwierć wieku i uwierzcie, że nie dostałam nawet grosza. Nigdy. Za moich czasów 500+ nie było, a na inne dodatki rodzice się nie łapali. Teraz ja sama się nie kwalifikuję, bo chce mi się pracować.
Czasami mam nawet wrażenie, że jestem łupiona przez państwo. W kieszeni mam regularnie coraz mniej. To ma być wdzięczność za dokładanie się do budżetu?
Zobacz również: LIST: „Dostałam okropne mieszkanie socjalne. Nie wychowam dzieci w takich warunkach”
Przy moich zarobkach jeszcze do niedawna mogłam wynająć mieszkanie i miałam co do garnka włożyć. W międzyczasie dramatycznie wzrósł czynsz, opłaty za media, wywód śmieci itd. Idę do sklepu, wkładam kilka rzeczy do koszyka i stówki w portfelu nie ma. Im więcej inni dostają, tym większa wszędzie drożyzna.
Z czego mam brać, skoro mnie nie należy się żaden dodatek, ani nawet ulga? Czasami człowiek sobie myśli, żeby rzucić to wszystko i wyciągnąć rękę po cudze pieniądze. Niezaradnemu zawsze jakoś pomogą. Jako pracująca i bezdzietna panna naprawdę czuję się jak jakiś gorszy człowiek.
Czy ktoś kiedyś się nad nami pochyli? Bez nas wspólna kasa świeciłaby pustkami.
Gdzieś ostatnio czytałam, że wrócił pomysł bykowego. To taki dodatkowy podatek dla samotnych, kiedyś po 21., a następnie po 25. roku życia. Dość szybko upadł, ale przecież i tak go nadal płacimy. Samotna osoba najbardziej obrywa tymi wszystkimi podwyżkami, ale nikt się nami nie przejmuje.
Kiedy napisałam o tym w jakimś komentarzu na Facebooku, wtedy człowiek dobra rada stwierdził: to wyjdź za mąż i urodź dzieci, jeśli tak ci źle. Widzicie jakie proste? A ja głupia na to nie wpadłam.
A tak poważnie mówiąc - nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymamy. Piszę „my”, bo rozmawiałam z wieloma osobami w naszej sytuacji. Niektórzy pewnie uciekną do innego kraju, który nie karze za niezależność. Inni mogą się zbuntować tutaj na miejscu. Nie czujemy się gorsi i nie chcemy być dłużej tak traktowani.
Nadia
Zobacz również: LIST: „Dochodzą mnie słuchy, że to koniec 500+. Boję się o przyszłość mojej rodziny”