Coraz częściej ktoś mnie pyta, dlaczego siedzę w domu. Z mężem nie mamy jeszcze dzieci, więc powinnam wykorzystać ten czas dla siebie. Robić karierę, zarabiać, rozwijać się. A ja wtedy zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Bo kto zrozumie, że ja po prostu nie muszę pracować? Że to jest w mojej sytuacji zwyczajnie nieopłacalne?
Zobacz również: LIST: „Od pół roku siedzę na bezrobociu. Już nie chcę wracać do pracy”
Wiem jak to brzmi, ale właśnie taka jest prawda. Nie mam takiej potrzeby i jakoś dajemy sobie radę. Jeśli zacznę znikać na całe dnie, wtedy tylko na tym stracimy. Wszystko sobie policzyłam. Zostając w domu najnormalniej w świecie oszczędzam.
Bo kto inny go poprowadzi?
Sytuacja wygląda tak, że na ten moment nie korzystamy z niczyjej pomocy. Mąż ciężko haruje od rana do wieczora w firmie ojca, a ja mam inne obowiązki na głowie. Trzeba posprzątać, ugotować, wyprać, ogarnąć niektóre sprawy papierkowe. Naprawdę nie mam chwili na nudę i nikt mi nie powie, że się obijam.
Czasami sobie myślę: fajnie byłoby się wyrwać, realizować w inny sposób. Ale wyciągam kalkulator i szybko mi przechodzi. Jeśli ja się gdzieś zatrudnię, to kokosów raczej nie zarobię. Wykształcenie średnie, doświadczenie niewielkie, więc pewnie max 2500 zł na rękę.
To, czym zajmuję się teraz, jest o wiele więcej warte.
Zobacz również: LIST: „Partner nie pomaga mi finansowo przy wychowaniu dziecka z poprzedniego związku”
Gdyby mąż nadal chciał mieć tak wygodne życie, wtedy musiałby zatrudnić gosposię z prawdziwego zdarzenia, a te się cenią. Albo osobno panią do sprzątania i gotowania, więc wyjdzie jeszcze drożej. Nie licząc spraw rachunkowych firmy, które w większości ogarniam sama. Dobra księgowa to również wydatek.
Więc jaki w tym sens? Ja przyniosę 2500, a on wyda na dodatkowych pracowników 2 razy tyle. Z ekonomicznego i praktycznego punktu widzenia mija się to z celem. Teraz mamy porządek i co zjeść, a ja nie siedzę tylko w garach, bo przez kilka godzin w tygodniu mogę sobie powypełniać arkusze kalkulacyjne.
Dobrze to sobie poukładaliśmy, więc szkoda cokolwiek zmieniać.
No i fajnie, no i cześć. Sprawa powinna być załatwiona, ale ludzie ciągle pytają. Cały czas gadają. Nawet mama zapytała, czy nie czuję się jak darmozjad. Znajomi szepczą, że mąż zamknął mnie w złotej klatce. Jedna plotka mówi o tym, że kazał mi iść do roboty, a ja zagroziłam rozwodem. Jakiś totalny absurd.
Wstaję przed 10, ogarniam dom, mam jakiś wkład w rozwój firmy, więc jest ok. Oboje korzystamy na takim rozwiązaniu. Innym się wydaje, że moje dzisiejsze obowiązki nie są nic warte i żeruję na mężu. Kompletna bzdura. Mam grafik sprzątania i codziennie na stole musi wylądować ciepły obiad. Nie leżę bezczynnie.
Jeśli ja tego nie zrobię, wtedy trzeba będzie kogoś wziąć do pomocy. To kosztuje, a mnie mąż płacić nie musi.
Ewa
Zobacz również: LIST: „Przez męża muszę pójść do pracy. Już nie potrafi mnie utrzymać”