Często słyszę, że młodzi są strasznie niesamodzielni, boją się odpowiedzialności i tym podobne bzdury. Jakoś tego po sobie nie zauważyłam. Chcę wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie, ale w naszym kraju to po prostu bardzo trudne. Przekonałam się o tym boleśnie, kiedy postanowiliśmy z chłopakiem zamieszkać razem.
Zobacz również: LIST: „Chłopak nie chce mi powiedzieć, ile zarabia. Robi z tego straszną tajemnicę”
Byliśmy naprawdę dobrej myśli, bo nie zarabiamy jakoś bardzo źle. Ja około 2800 zł na rękę, a on dostaje mniej więcej 3200 zł. Razem to już jest konkretny budżet, który spokojnie powinien wystarczyć. Po dwóch miesiącach w wynajmowanym mieszkaniu muszę powiedzieć, że jesteśmy pod kreską.
Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie wrócić do rodziców.
Z tego co słyszałam, to większość Polaków - tym bardziej w naszym wieku - zarabia coś w okolicach 2000-2000 zł netto. Czyli statystyczna para dysponuje kwotą nieco ponad 4000 zł miesięcznie. Za to mają ogarnąć wszystko, co wydaje się nierealne. Zwłaszcza przy dzisiejszych cenach najmu, jedzenia, mediów itd.
Jeśli komuś to wystarcza, niech mi koniecznie powie, jak to robi. My mamy razem sporo więcej, a jakoś nie bardzo potrafimy się doliczyć. Ledwo pensja spłynie i od razu trzeba przelać 1600 zł właścicielom mieszkania. Do tego 350 zł czynszu. Jeszcze rachunek za prąd. Nie wspominając o tym, że każde z nas opłaca sobie dodatkowe ubezpieczenie.
W życiu tak skrupulatnie nie liczyłam każdego grosza.
Zobacz również: LIST: „Chłopak namawia mnie na wspólne mieszkanie. Dopiero się zaręczyliśmy”
Do tego dochodzi paliwo, moja karta miejska, rachunki za telefony, internet. Przecież to żaden luksus, ale niezbędne rzeczy. A na zakupach dawno nie zapłaciliśmy mniej, niż 200 zł. I to są zapasy maksymalnie na kilka dni. Na przyjemności już brakuje totalnie, a szczerze mówiąc - nawet na jedzeniu trzeba czasami oszczędzać.
Co dalej? Jeśli wspólne życie ma być tak drogie i wycieńczające psychicznie, to nie wiem ile jeszcze wytrzymam. My nie oczekujemy fajerwerków, ale spokoju. Żeby mieć dach nad głową, co na siebie ubrać, włożyć do garnka.
Jak jeszcze raz usłyszę, że młodzi nie chcą się usamodzielniać, bo coś tam, to normalnie wyjdę z siebie. Tak nam starsi świat urządzili.
Przed przeprowadzką wiele osób mi mówiło, że jesteśmy w luksusowej sytuacji. Oboje na etacie i przyzwoita pensja. Będzie nas stać na mieszkanie, wakacje, zmianę samochodu, później kredyt na własne lokum. Przepowiednia jakoś się nie spełniła. Żyjemy jak dziady bez większych perspektyw. To jest rzeczywistość 20-kilkulatków.
Wynajem z rachunkami to dziś w mieście przynajmniej 2000 zł. A przecież tyle podobno średnio zarabiamy. Gdzie inne zobowiązania? Ja na razie podwyżki nie wywalczę, chłopak ma się postarać, chociaż czarno to widzę w aktualnej sytuacji.
Zobaczyłam, jak to jest i złego słowa nie powiem o rówieśnikach, którzy mieszkają z rodzicami. To nie lenistwo, ale konieczność. Dziwię się wręcz, że komukolwiek udało się wyrwać z domu przy takich cenach i zarobkach. To nie jest państwo dla młodych ludzi.
Sylwia
Zobacz również: LIST: „Jesteśmy razem od 3 lat, a ja nie mam dostępu do jego konta. Trochę to dziwne”