Czasami odnoszę wrażenie, że gdyby niektórzy tylko mieli taką możliwość, wtedy zapraszaliby na swoje wesele tysiące ludzie. Osobiście znam takich, dla których to punkt honoru - mieć ich jak najwięcej i przebić wynik znajomych. 100? Bieda. 200? Jeszcze skromnie. Prawdziwa zabawa zaczyna się chyba od 300.
Zobacz również: LIST: „Mam wziąć ślub z pustymi rękami. Rodzice nic nie mówią o posagu”
Ja na szczęście nie zwariowałam i potrafię zachować zdrowy rozsądek. Stwierdziłam, że lepiej zorganizować coś skromnego i nie musieć tego później przez długie lata spłacać. Robię wręcz wszystko, żeby zaprosić jak najmniej osób. Nawet jeśli komuś miałoby się to nie spodobać. To mój dzień i mój budżet.
Każdy dodatkowy gość to moim zdaniem zbędny wydatek.
Chodzi mi przede wszystkim o ludzi z którymi niewiele mnie łączy, a niektórych w życiu nie widziałam na oczy. Czyli tzw. osoby towarzyszące. Zapraszasz 30 panien lub kawalerów, a przychodzi 60, bo każdy musi z kimś przyjść. Nawet jak nie bardzo ma z kim lub nie chce - byle tylko inni nie gadali.
Postanowiliśmy z narzeczonym, żeby oszczędzić im cierpień i zaproszenia wypisywane są pojedynczo. Znajomi, kuzyni i współpracownicy bez pary dostają kartkę tylko ze swoim nazwiskiem. Chyba, że ktoś już jest po ślubie, wtedy wypada ugościć małżeństwo. Dzięki temu trikowi będziemy mieli przy sobie więcej osób, na których naprawdę nam zależy.
Nikt nie powinien mieć z tego powodu pretensji.
Zobacz również: LIST: „Nie wezmę ślubu, dopóki mój brat i jego partner nie będą mieli takich samych praw”
Na pewno zdarzą się przypadki, kiedy zaproszona osoba jest w stałym związku i chciałaby przyjść z partnerem. Ale już bez przesady. Jeśli nawet nie znamy jego danych, to nie może być nic poważnego. Na tych kilka godzin mogą się rozdzielić. Pewnie nawet dobrze im to zrobi, bo niektórzy zupełnie nie mają kiedy od siebie odpocząć.
Dla nas to konkretna oszczędność, bo płacimy 250 zł od talerza. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją sytuację. A jak ktoś się obrazi i odmówi? Trudno, widocznie nie jesteśmy sobie aż tak bliscy. Już dość tego rozpasania - zapraszania sąsiadów, znajomych ze szkoły, studiów i innych przypadkowych ludzi, z którymi nawet nie mamy stałego kontaktu.
Na imieniny ich nie zapraszam, to dlaczego miałabym się z nimi bawić na weselu?
Jak ktoś jest oficjalnie singlem, w sensie że nie ma męża/żony, to musi się z tym liczyć. Niestety świat ostatnio trochę zwariował i słyszałam, że nawet na chrzciny i komunie zaprasza się z osobą towarzyszącą. Ktoś mi wytłumaczy, jaki jest tego cel? Żeby się pokazać? Więcej wydać? Móc się chwalić? To nie mój styl.
Trudno żebym finansowała wyżerkę totalnym anonimom. Jedynym wyjątkiem będzie chłopak mojej siostry. Nawet nie narzeczony, ale to zupełnie inna sytuacja. Mimo wszystko go kojarzę i czasem nasze drogi się schodzą. Cała reszta niech zostawi tych swoich konkubentów, partnerów i kochanków w domu.
Dobrze to sobie wymyśliłam?
Agata
Zobacz również: LIST: „W Polsce trudno być bezdzietną singielką. Nikt się z nami nie liczy”