Kupiłam mieszkanie za naprawdę ciężko zarobione pieniądze. Przez kilka lat zaciskałam pasa i jakimś cudem się udało. Nie wiedziałam, jakich będę miała sąsiadów, bo to nowe budownictwo, ale byłam dobrej myśli. Przez jakiś czas nie mogłam narzekać - bardzo mili ludzie, którzy dbają o dobro wspólne i potrafią się przyzwoicie zachowywać.
Zobacz również: LIST: „Sąsiadom przeszkadza moje płaczące dziecko. Mszczą się w perfidny sposób”
We własnym domu czułam się jak na wakacjach. Cisza i spokój. Na spotkaniu wspólnoty ustaliliśmy kilka zasad, do których wszyscy się stosowali. Żadnych głośnych remontów po godzinie 19 i w weekendy, więc człowiek mógł sobie odpocząć. Towarzystwo kulturalne, więc nikt tu nie wrzeszczy i nie trzaska drzwiami.
Do pewnego momentu, bo sielanka niedawno się skończyła.
W moim najbliższym otoczeniu tylko jeden lokal pozostawał niezamieszkały. Tuż nade mną. Kilka miesięcy temu zaczął się remont i wreszcie ktoś się tam wprowadził. Młode małżeństwo z dwójką dzieci - na pierwszy rzut oka sympatyczni i bezproblemowi. Dziewczynka ma kilka lat, a maleństwo jeździ jeszcze w wózku.
Szybko jednak zrozumiałam, że ich przybycie wszystko zmieni. Zaczęło się bieganie nad moją głową, głośne śmiechy od samego rana, pokrzykiwanie na balkonie. Z początku całkiem niewinne, ale z dnia na dzień sytuacja wygląda coraz gorzej. Idąc do łóżka modlę się, żeby nie obudzili mnie w środku nocy.
Kiedy w ciągu dnia siadam z książką i chcę się zrelaksować - wiem, że nie potrwa to długo.
Zobacz również: LIST: „Wystawiam worek z pieluchami przed drzwi. Sąsiedzi mają z tym problem”
Ta miła, dzieciata para zamieniła moje życie w koszmar. A konkretnie ich potomstwo. Cały czas przypominają mi o swoim istnieniu i tak naprawdę nie ma nawet chwili spokoju. Normalnie pewnie poszłabym na skargę i grzecznie wytłumaczyła problem, ale wolałabym nie mieć napiętych stosunków z najbliższymi sąsiadami.
Dlatego postanowiłam napisać krótki list, pod którym nie miałam odwagi się podpisać. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale sytuacja naprawdę zaczęła mnie przerastać. Nie znalazłam innego rozwiązania i nie jestem z tego dumna. Wiem, że to słabe, jednak coś musiałam zrobić.
Zwróciłam się do nich w imieniu niby większej grupy mieszkańców, a kartkę wrzuciłam do skrzynki.
Wspomniałam o tym, że wcześniej mieliśmy tu ciszę, którą bardzo sobie cenimy. Że nad dziećmi nie zawsze można zapanować, ale przynajmniej powinni się postarać. Ściany są cienkie i wszystko słyszymy. Nie możemy spokojnie spać, a nikt nam tych mieszkań nie dał za darmo. I wiecie co? Sytuacja trochę się uspokoiła. Jest na pewno lepiej.
Moja metoda nie jest może najbardziej cywilizowana, ale najważniejsze, że zadziałała. Czasem coś zaczyna dudnić mi nad głową i słyszę śmiechy o 5 rano, ale nie ma porównania. Gdybym tego nie zrobiła, to chyba nikt inny by nie zareagował.
Czy jestem z tego dumna? Nie, ale było warto. Być może nie mam odwagi cywilnej, ale przynajmniej nie jestem już kłębkiem nerwów. Szkoda tylko, że człowiek musi się uciekać do takich sposobów.
Ewelina
Zobacz również: 14 zachowań, którymi podpadniesz swoim sąsiadom. Zaczną się skarżyć