Nigdy bym nie powiedziała, że urodziłam dziecko dla pieniędzy. Przecież nie o to chodzi w polityce prorodzinnej. Faktem jest jednak, że mogąc liczyć na konkretne wsparcie człowiekowi łatwiej jest podjąć taką decyzję. Kiedy program wchodził w życie, wtedy miałam już syna i to zmotywowało nas do starań o kolejną pociechę. Tak pojawiła się córka.
Zobacz również: LIST: „Jestem 30-letnią panną i nie dostaję od państwa nic. W czym dzieciate są lepsze?”
Zaczęło się od 500+, a od pewnego czasu dostajemy już 1000 zł na dwójkę. Ktoś powie, że to całkiem sporo i w pewnym sensie „opłaciło się” rozmnażać. Ja nigdy w ten sposób nie patrzyłam, ale wsparcie oczywiście się przydało. Czy to oznacza, że po latach tych kilkaset złotych będzie dla rodziców taką samą zachętą?
Skądże znowu. Wystarczy spojrzeć, o ile wszystko podrożało.
Wcale mnie nie dziwi, że po chwilowym sukcesie program „Rodzina 500 plus” przestał działać. Nawet nie chodzi o to, że ludzie są niewdzięczni albo tak bardzo nie lubią dzieci. Moim zdaniem problem leży w zupełnie innym miejscu. Mówi wam coś słowo inflacja? Wtedy jej nie było lub była na minimalnym poziomie, a dziś bije rekordy.
Ostatnio znalazłam w portfelu stary paragon z dyskontu. Zakupy za prawie 100 zł, a papierek długi na kilkanaście centymetrów. Czego ja wtedy nie kupiłam… Mięso, nabiał, kawa, przetwory. Było tego naprawdę sporo i miałam zapas przynajmniej na tydzień. Spróbujcie dziś pójść do sklepu z taką kwotą, a natychmiast dostrzeżecie różnicę.
Kilka rzeczy w koszyku i stówki już nie ma.
Zobacz również: LIST: „W Polsce trudno być bezdzietną singielką. Nikt się z nami nie liczy”
Już jakiś czas temu czytałam, że dawne 500+ to teraz maksymalnie 450+. A po ostatnich szalonych podwyżkach pewnie jeszcze mniej. I tutaj moim zdaniem leży tajemnica coraz niższego przyrostu naturalnego. To się po prostu nie opłaca. Wiadomo, że dzieci rodzimy dla siebie, ale skoro ktoś się zobowiązał do pomocy, to niech nie rzuca ochłapami.
W przypadku emerytur i rent istnieje coś takiego jak waloryzacja. Państwo bierze pod uwagę wzrost cen, kosztów życia i wartość pieniądza, żeby trochę dołożyć. Wtedy ludziom jest łatwiej związać koniec z końcem. To nie są szalone podwyżki, ale przynajmniej regularne.
Największy grzech wsparcia dla rodziców polega właśnie na tym, że dostajemy ciągle tyle samo, a wszystko wokół drożeje.
Czytałam gdzieś, że dziś miałoby to być 535+. Niby niewielka różnica w skali miesiąca, ale rocznie to już 420 zł na jedno dziecko. Taka prawie „trzynastka”. Moim zdaniem trzeba iść właśnie w tym kierunku. Cen nie da się zamrozić, więc niech rząd da więcej. Tym bardziej, że robiąc zakupy odprowadzamy podatki od coraz większych kwot, więc pieniądze zawsze się znajdą.
Nie jestem może ekonomistką, ale umiem liczyć. Mam męża, dzieci i prowadzę dom, więc wiem jak wygląda prawdziwe życie. Tylko niech mi nikt nie mówi, że wyciągam ręce po cudze pieniądze. Ustalmy raz na zawsze, że to nie jest prezent od polityków. Oni tylko zarządzają budżetem, na który wspólnie się składamy.
Myślę, że wielu rodziców przyzna mi w tym temacie rację.
Ewelina
Zobacz również: LIST: „Dochodzą mnie słuchy, że to koniec 500+. Boję się o przyszłość mojej rodziny”