Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedyna. Różnica polega na tym, że moja firma nie czekała na oficjalne ogłoszenie pandemii i tarczę antykryzysową. Jak tylko zaczęły się problemy, wtedy drastycznie obcięto nam pensje. Nie było żadnej dyskusji - albo akceptujesz nowe warunki, albo trzeba będzie się rozstać.
Zobacz również: LIST: „Mam 30 lat i kupiłam już 2 mieszkania. Jak się chce, to naprawdę można”
To nie jest najlepszy moment na szukanie zatrudnienia, więc się zgodziłam. Umowa jest taka, że przez najbliższe 3 miesiące wszyscy szeregowi pracownicy dostaną wypłatę mniejszą o połowę. W praktyce oznacza to minimalną stawkę. To nie są nawet 2 tysiące złotych na rękę.
Fatalna wiadomość, ale wszyscy liczymy na to, że jeszcze w wakacje wszystko wróci do normy.
Powinnam się załamać, jednak zdaję sobie sprawę, że nie mam najgorzej. Mnóstwo ludzi straciło etat, a w wielu firmach pensje obcięli na ponad pół roku. Łatwo nie jest, ale jakoś muszę dać sobie radę. Przede mną perspektywa, że po chwilowym zaciśnięciu pasa wszystko wróci do normy.
Mam przynajmniej taką nadzieję, bo w dzisiejszych czasach różnie może być. Padają nawet największe firmy i ludzie trafiają na bruk. A wspominam o tym wszystkim wcale nie po to, żeby się pożalić. Chcę tylko zwrócić uwagę, że dla innych to żadna wyjątkowa sytuacja. Niektórzy żyją tak przez lata.
Ja widzę światełko w tunelu. A oni?
Zobacz również: Koronawirus tnie pensje. O ile pracodawca może obniżyć Twoje wynagrodzenie?
Przez kilka najbliższych tygodni moje życie będzie musiało się bardzo zmienić. Dotychczas wydawałam na mieszkanie, jedzenie i transport dokładnie tyle, ile teraz dostałam przelewu. Obniżona pensja na nic więcej nie starczy, ale na szczęście zdążyłam trochę odłożyć. W przeciwnym razie byłoby krucho.
Musiałabym zrezygnować z wynajmu i wrócić do rodziców. Zamiast autem - do pracy jeździłabym komunikacją miejską. Żadnych rozrywek, a dieta opierałaby się chyba tylko na kaszy i makaronach. Moje życie obróciło się o 180 stopni, a dzięki temu lepiej rozumiem ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem bez żadnego kryzysu.
Dopiero planuję mój skromny budżet, a inni funkcjonują w ten sposób od dawna.
Teraz naprawdę zaczynam podziwiać ludzi, którzy mają na utrzymaniu całe rodziny i się nie załamują. Jedna osoba jakoś przetrwa za takie pieniądze, ale każda kolejna buzia do wykarmienia to już wyzwanie. Ja mam tylko psa, a oni dostają minimalną pensję i musi im starczyć na 2-3 dzieci. Cała ta pandemia ma jedną dobrą stronę - pozwala przewartościować niektóre sprawy.
Wcześniej żyłam w pewnego rodzaju bańce. Miałam święty spokój, pewną pracę, dobrą pensję, konkretne plany. Od tego momentu wszystko traci znaczenie. Muszę tylko jakoś przetrwać ten gorszy moment i nie zwariować. Taki trochę survival, ale z tą różnicą, że długo nie potrwa..
Czy potrafiłabym tak funkcjonować na dłuższą metę? Szczerze wątpię.
Dominika
Zobacz również: LIST: „Dochodzą mnie słuchy, że to koniec 500+. Boję się o przyszłość mojej rodziny”