Od kilku dni czytam w różnych miejscach, że program „Rodzina 500 plus” praktycznie wisi na włosku i może zostać w każdej chwili zlikwidowany. Niektórzy twierdzą, że to kwestia najbliższych miesięcy, a w najlepszym razie pieniądze skończą się pod koniec przyszłego roku. Nie wiem skąd ludzie to wiedzą, ale w każdej plotce jest ziarenko prawdy.
Zobacz również: 500+ to nie wszystko. Będzie kolejna finansowa zachęta do rodzenia dzieci
Prezydent niby zaprzeczył, tylko czy kogoś to uspokoiło? Za tego typu rzeczy odpowiada jednak rząd, a ten podobno już nie będzie chciał rozdawać pieniędzy. Wsparcie rodzin ma polegać bardziej na ulgach i różnych usługach, a nie przelewach co miesiąc. Sama nie wiem, jak się do tego odnieść.
Zapanował straszny chaos. Jak człowiek może być spokojny o swoją przyszłość?
Jeśli jest to plotka, to na pewno nie wymyślił jej żaden rodzic. Naprawdę nie trzeba być patologią, żeby docenić 500+. Dla wielu z nas te pieniądze oznaczają koniec dylematu - kupić dziecku książkę do nauki czy zjeść porządniejszy obiad. Nie mówię, że teraz jest sielanka, ale na pewno łatwiej zaplanować rodzinny budżet.
Moim zdaniem należy nam się wręcz podwyżka i nie wynika to z mojej zachłanności. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, a różnica widoczna jest gołym okiem. Na początku za tych kilkaset złotych można było kupić całkiem sporo. Przy aktualnych podwyżkach starcza na coraz mniej.
Nie twierdzę, że urodziłam dzieci dla kasy, ale na pewno łatwiej było podjąć taką decyzję.
Zobacz również: LIST: „Koleżanka wpadła w amok, bo opóźniła się wypłata 500+. Została bez kasy”
Jestem mamą dwóch małych szkrabów w wieku prawie 3 lat i 10 miesięcy. Wsparcie otrzymuję od momentu ich narodzin, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Gdyby nagle z konta miało wyparować 1000 zł miesięcznie, to naprawdę byłby dramat. Mąż przez ten czas podwyżki nie dostał, a wszędzie panuje straszna drożyzna.
Kiedy tylko usłyszałam o pomyśle likwidacji programu, wtedy zaczęłam to sobie wszystko liczyć. I wiecie co? Poczułam autentyczny strach o naszą przyszłość. Nie poradzilibyśmy sobie. Podobnie jak miliony polskich rodzin. Nie można dawać i odbierać, bo inaczej to się skończy ogromnymi protestami i jeszcze większym chaosem.
Nie jestem żadnym politykiem, ale też uważam, że rodzina to najważniejsza inwestycja.
Raz czytam, że chcą nam to zabrać, bo przez epidemię w budżecie zabraknie pieniędzy. Ktoś inny twierdzi, że rząd przejrzał na oczy - skoro dzietność się nie poprawiła, to znaczy, że ta strategia nie działa. Pewnie coś w tym jest i dlatego tak strasznie się boję. Gdzieś z tyłu głowy cały czas mam myśl: mój los zależy od decyzji kilku osób przy władzy.
Dwa razy oglądam każdą złotówkę, którą dostaję od państwa i kupuję tylko to, co niezbędne, a i tak ktoś mi powie, że żeruję na innych. Czy tak trudno zrozumieć, że kiedyś też pracowałam i płaciłam podatki? Dziś robi to mój mąż. W czasie codziennych zakupów też dokładamy się do budżetu. To nie jest manna spadająca z nieba, ale podział tego, co wspólnie zgromadziliśmy.
Mam nadzieję, że najważniejsi ludzie w państwie będą o tym pamiętać. Inaczej będzie tragedia.
Anna
Zobacz również: LIST: „500+ to za mało! Dałam się nabrać i urodziłam, a pieniędzy nie starcza na nic”