Nigdy nie wierzyłam w to, że macierzyństwo jest wieczną sielanką. Do wszystkiego staram się podchodzić racjonalnie i doskonale zdawałam sobie sprawę, że czasami będzie ciężko. Mimo to byłam dobrej myśli, a widok dwóch kresek na teście ciążowym to zdecydowanie jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Drugim są oczywiście narodziny mojego synka.
Zobacz również: LIST: „Od 5 lat jestem w ciąży. Nie rozumiem kobiet, którym wystarcza jedno dziecko”
Kilka miesięcy temu pojawił się na świecie. Planowany i oczekiwany, ale to wcale nie oznacza, że na wszystko byłam przygotowana. Dziś mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że spełniam się jako mama. Jeśli pojawiły się jakieś problemy i trudności, to zupełnie innego typu, niż przypuszczałam.
Najbardziej przejmuję się tym, co myślą inni ludzie. Nie o moich metodach wychowawczych, ale po prostu nie chciałabym nikogo zawadzać.
Od kilku tygodni mam jednak poczucie, że niepotrzebnie angażuję w moje życie osoby z zewnątrz. I na pewno nie jest mi wszystko jedno. Sytuacja sprawiła, że nie chodzę już z wysoko podniesioną głową, tylko po wyjściu z mieszkania od razu spuszczam wzrok. Czuję się jak wróg publiczny numer jeden i co najgorsze - doskonale rozumiem osoby, które krzywo na mnie patrzą.
Na początku wszystko wyglądało tak, jak sobie zaplanowałam. Syn nie sprawiał dosłownie żadnych kłopotów. Jadł, spał, słodko się uśmiechał i nie marudził w czasie spacerów. Później coś się zmieniło i teraz praktycznie co noc budzi się z płaczem. Teoretycznie nie ma w tym nic dziwnego, bo dzieci bywają różne, ale sytuacja stała się bardzo nerwowa.
Nie chodzi nawet o to, że my zarywamy noce. Bardziej przejmuję się ludźmi mieszkającymi wokół.
Zobacz również: LIST: „Nie odpowiadam za szkody wyrządzone przez moje dziecko. Ma tylko 4 lata”
Jestem świadoma tego, że nie tylko ja przeżywam ciężkie chwile. W nowym budownictwie ściany są naprawdę cienkie. Głośne zawodzenie mojego dziecka dociera do sąsiadów z góry, dołu, a także naszego piętra. Wiem o tym, bo już kilka razy zwracano mi uwagę. Może to nie były pretensje i groźby, ale i tak myślałam, że spalę się ze wstydu.
Ktoś inny stwierdziłby zapewne, że trudno. Nie mam na to żadnego wpływu, więc nie muszę przepraszać. Kiedyś wszystko wróci do normy. Ale ja tak nie potrafię. Jestem wściekła na siebie, że nie umiem zapanować nad sytuacją i tak wiele postronnych osób chodzi teraz niewyspanych. Na synka się nie złoszczę, bo on nie jest niczemu winny.
Nikt nas nie atakuje, jednak widzę ich spojrzenia. I jeszcze te komentarze w stylu „Ciężka noc, prawda?”.
Owszem, ciężka. Nie tylko noc, bo następnego dnia wychodzę z wózkiem i staram się szybko uciec z osiedla. Mam poczucie, że utrudniam innym życie, a naprawdę tego nie chcę. Już nawet zastanawiałam się nad tym, czy na ten trudny okres nie przeprowadzić się do domu rodziców, bo tam nikt postronny nie musiałby zarywać z tego powodu nocy.
Zazdroszczę mojemu mężowi, że on praktycznie niczym się nie przejmuje. Jest mu zupełnie obojętne, co inni myślą i wcale nie spuszcza wzroku na widok sąsiadów. Cały czas mi powtarza, że w tej sytuacji nie ma niczego nienormalnego. Dziecko płacze i wszyscy muszą się z tym pogodzić. To nie wynika z naszej złośliwości czy złej woli.
Niby jest w tym trochę prawdy, ale ja nie umiem tak wyluzować. Cały czas mam wrażenie, że oni najchętniej by nas eksmitowali. I chyba właśnie to jest dla mnie najtrudniejsze w macierzyństwie.
Magda
Zobacz również: LIST: „Moja przyjaźń z bezdzietną koleżanką skończyła się, gdy zostałam mamą. Już nic nas nie łączy”