Staram się nie wpadać w panikę, ale sytuacja naprawdę wygląda poważnie. Mam nadzieję, że w Polsce nie powtórzy się włoski scenariusz, gdzie na początku zignorowano zagrożenie. Decyzję o zamknięciu szkół, galerii handlowych, restauracji, kin czy basenów uważam za bardzo potrzebną, ale do zachwytu jednak mi daleko.
Zobacz również: Krzysztof Jackowski miał wizję na temat koronawirusa. Padły ważne słowa
Dobrze, że rządzący starają się ograniczyć rozprzestrzenianie wirusa. Moim zdaniem to jednak wciąż za mało. Najlepsze efekty osiągniemy dopiero wtedy, gdy zamkniemy wszystko, co tylko możliwe. Niestety, teraz wyglada to tak, że jestem w czymś gorsza od nauczycieli, kelnerek i ekspedientek z sieciówek.
Pracownicy tych kilku branż mogą faktycznie siedzieć w domu i się nie narażać, a ja nadal codziennie chodzę do roboty.
Są takie miejsca, które muszą być otwarte bez względu na wszystko. Szpitale, służby porządkowe, osiedlowe sklepy spożywcze. To jest jednak służba. Społeczeństwo musi się gdzieś leczyć, co jeść i czuć się bezpiecznie. Pozostałe działalności są po prostu zbędne, a jednak wciąż normalnie funkcjonują. Pracownicy przemieszczają się po całym mieście i zarażają.
Jestem zatrudniona w księgowości i mnie, jak to gdzieś słyszałam, narodową kwarantanną nie objęto. Dlaczego? Praktycznie nie mam co robić w biurze, bo firma i tak nie może normalnie funkcjonować. Ale muszę tam dojechać zatłoczoną komunikacją miejską, a później siedzieć w biurze typu open space z kilkudziesięcioma osobami.
Takie miejsca to teraz największe wylęgarnie zarazków i nikt o tym głośno nie mówi.
Zobacz również: Nikt mi nie zabroni chodzić do kościoła. Nawet w czasie epidemii
Rozumiem, że niektóre zakłady produkcyjne muszą działać, ale księgowość trudno uznać za zawód pierwszej potrzeby. Nawet banki zamykają oddziały i przenoszą się do internetu, a nam pracy zdalnej nikt nawet nie zaproponował. Kiedy zapytałam o zaległy urlop, to usłyszałam, że będę mogła go wykorzystać „jak sytuacja się uspokoi”.
Wtedy to już nie będzie takiej potrzeby. Pewnie zdążę się zarazić i roznieść chorobę na kilka kolejnych osób. Może to katastroficzna wizja, ale sami spójrzcie. Tyle się słyszy, jak działa ten wirus. Minister tylko spotkał się z pracownikiem lasów państwowych i zachorował. Jakaś dziewczynka wzięła autograf od koszykarza i jest chora.
Ludzi należy od siebie odseparować. Mój pracodawca zmądrzeje dopiero wtedy, jak kogoś z nas zdiagnozują i wszyscy trafimy pod kwarantannę.
Zazdroszczę ludziom, którzy mogą siedzieć spokojnie w domu i tylko czasem wychodzą do sklepu. Taka ostrożność ma sens. Ja niestety muszę funkcjonować zupełnie tak, jak gdyby żadnego zagrożenia nie było. Tłukę się tramwajem w dwie strony, siedzę w zatłoczonym biurowcu i już nawet nie mam siły wstrzymywać oddechu, jak ktoś się zbliża.
Szefostwo skazuje mnie na zarażenie. Jestem tego świadoma, oni pewnie też, a nic nie mogę zrobić. Tylko dziwnym trafem prezes i jego zastępcy nie pojawiają się w siedzibie. Oni mogą sobie pozwolić na „home office”, a zwykłemu pracownikowi śmieją się w twarz.
Popieram akcję #zostanwdomu. Szkoda tylko, że sama nie mogę wciąć w niej udziału. Nie ze swojej woli.
Lidia
Zobacz również: Nostradamus miał przewidzieć koronawirusa. Dokładnie opisał przebieg epidemii