Może jestem dziwna, ale zawsze planowałam studia na politechnice. Nie chciałam zostać księgową, nauczycielką albo specjalistką od marketingu. Interesował mnie konkretny fach w ręce. Świetnie czułam się w przedmiotach ścisłych i w 2010 roku spełniłam swoje największe marzenie.
Zobacz również: LIST: „Pół roku temu oblałam maturę. Dziś wiem, że dam sobie bez niej radę”
Udało mi się bardzo przyzwoicie zdać maturę i z trzech wybranych kierunków dostałam się na dwa. Ostatecznie padło na budownictwo, z czego byłam naprawdę dumna. A tata inżynier chyba jeszcze bardziej. Kilka lat później miało być już po wszystkim, ale tak naprawdę już na pierwszym roku sprawy zaczęły się komplikować.
W teorii wszystko wyglądało fajnie, a jednak ta specjalizacja nie do końca mi podeszła. Dziwne przedmioty, strasznie wymagający wykładowcy, ciągle jakieś zaliczenia. Zupełnie straciłam zapał.
Nie udało mi się skończyć pierwszego roku, bo pod koniec oblałam kilka egzaminów i nawet nie podeszłam do poprawki. Po prostu wiedziałam, że to nie jest dla mnie. Wtedy jeszcze nie miałam poczucia porażki, bo takie sytuacje przecież się zdarzają. Zawsze można minąć się z powołaniem, a najważniejsze jest wtedy znalezienie zupełnie nowej pasji.
Wzięłam udział w kolejnej rekrutacji i tak dostałam się na zarządzenie. Coś zupełnie innego, ale z przyjemnością chodziłam na zajęcia. Było nie tylko liczenie, ale też elementy psychologii czy PR-u. Tam wytrzymałam na dziennych trzy lata, z czego ostatni musiałam jednak powtarzać. Wszystko dlatego, że w międzyczasie znalazłam sobie pracę.
Trudno było pogodzić naukę z zarabianiem na życie, a nie mogłam ciągle polegać na moich rodzicach.
Zobacz również: LIST: „Jestem na 5. roku studiów i nigdy nie pracowałam. To powinna być norma”
Tyle się działo, że trudno to ogarnąć. Wreszcie przeniosłam się na zaoczne, później potrzebowałam roku przerwy, wróciłam i walczyłam dalej. Już dawno powinnam się obronić, ale cały czas miałam pod górkę. Nie chcę nikogo zanudzać moimi kolejnymi perypetiami - fakt jest taki, że mamy rok 2020, a ja wciąż jestem studentką.
Za chwilę minie dokładnie 10 lat od matury, więc teoretycznie mogłabym skończyć już dwa kierunki. Jeden po drugim, zupełnie ich ze sobą nie łącząc. A wciąż zostało mi 1,5 roku i coraz mniej wierzę w sukces. Czuję się po prostu zmęczona. Jest mi też trochę wstyd, że tyle to wszystko trwa.
Zazdroszczę znajomym, którzy od razu dobrze trafili i już dawno zapomnieli o zaliczeniach, wykładach i sesjach.
Uważam się za osobę całkiem rozgarniętą i inteligentną, a jednak studiowanie idzie mi jak po grudzie. Zwłaszcza ostatnio, kiedy więcej czasu spędzam w pracy, niż na uczelni. Po ciężkim tygodniu człowiek chciałby wreszcie odpocząć, a tu kolejny zjazd, siedzenie na zajęciach, pisanie prac po nocach. Najchętniej znowu zrobiłabym sobie przerwę.
Mnóstwo ludzi kończy studia w terminie, a mnie to jakoś nie wychodzi. Zaczynam się zastanawiać, jak inni to robią i dlaczego mam z tym tyle problemów. Pewnie brzmi to śmiesznie dla osób, które nie miały podobnych przejść, ale może chociaż docenicie moją konsekwencję i wytrwałość.
Już dawno powinnam się poddać. Mimo wszystko próbuję dalej i wierzę, że moja męka wreszcie się skończy. Muszę zdobyć wyższe wykształcenie. Nie wiem tylko, ile to jeszcze będzie trwało.
Agata
Zobacz również: LIST: „Córka w tajemnicy złożyła papiery do technikum, a nie LO. Niczego nie osiągnie”