Kiedy zobaczyłam pozytywny wynik na teście ciążowym, wiedziałam że moje życie bardzo się zmieni. To jednak zupełnie nowa sytuacja i ogromna odpowiedzialność. Mimo wszystko byłam spokojna, bo miałam wokół siebie cudownych ludzi. Narzeczonego, rodziców i sprawdzonych przyjaciół. Wiedziałam, że w razie czego zawsze będę mogła liczyć na ich wsparcie.
Zobacz również: LIST: „Chcę, żeby syn miał na imię George, a nie Jurek. Urzędnicy mnożą problemy”
Tak faktycznie było, ale tylko przez jakiś czas. Później towarzystwo zaczęło się wykruszać. Dalsi znajomi trochę stracili ochotę na kontakt ze mną i szczerze mówiąc - z wzajemnością. Po prostu nie miałam już czasu, ani energii, żeby się z nimi kumplować. Miałam ważniejsze sprawy na głowie i zostali mi tylko najbliżsi.
Wśród nich była moja przyjaciółka, którą traktowałam dosłownie jak siostrę.
Trudno inaczej, bo znałyśmy się praktycznie całe życie. Byłyśmy z tego samego osiedla, a przypadłyśmy sobie do gustu już w zerówce. Później ta sama podstawówka, gimnazjum i szkoła średnia. Na studiach się rozdzieliłyśmy, ale więź przetrwała. Kiedy nie mogłam o czymś powiedzieć mamie, to jej bez wahania się zwierzałam. W drugą stronę działało to dokładnie tak samo.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że po tylu latach coś może nas poróżnić. A tym bardziej, że mogłoby to być dziecko. Przez całą ciążę była przy mnie. Jako pierwsza osoba spoza rodziny zobaczyła moją córkę po porodzie. Wierna przyjaciółka i najlepsza ciocia, jaką mogłam sobie wyobrazić dla mojego szkraba.
Ale nagle to wszystko się wypaliło. Mijały kolejne miesiące i zaczęłyśmy się od siebie oddalać.
Zobacz również: LIST: „Od 5 lat jestem w ciąży. Nie rozumiem kobiet, którym wystarcza jedno dziecko”
Nie powiem, że tylko ona ponosi za to winę. Ja też się zmieniłam. Po prostu okazało się, że przyjaźń matki z bezdzietną nie działa. Pomimo ogromnej sympatii i wielu wspólnie spędzonych chwil, nasza znajomość zaczęła przechodzić potężny kryzys. Ona miała pretensje do mnie, ja nie rozumiałam jej i po ponad 20 latach niewiele już z tego zostało.
Nie potrafiłyśmy się odnaleźć w nowej sytuacji. Udawałyśmy, że wszystko jest po staremu, ale to było tylko zaklinanie rzeczywistości. Ona bez stałego partnera i dziecka, a ja z maluchem na ręku i planująca ślub. U niej wieczne imprezy, zakupy, wyjazdy - ja zamknięta w czterech ścianach, bo córka znowu złapała jakiegoś wirusa.
Już nie była na każde zawołanie i to mnie wkurzało. A ze mną też nie było o czym gadać, bo cały mój świat kręci się wokół córki.
Zazdroszczę wszystkim, którzy to przetrwali, ale nam się nie udało. Nasza przyjaźń praktycznie umarła. Kiedyś byłyśmy dla siebie na każde zawołanie, a teraz nie chce nam się nawet pisać. Bo niby o czym? Ciężko ze sobą połączyć dwa tak skrajnie różne światy. Ona opowiada mi, kogo ostatnio poderwała i przez ile nocy balowała, a ja mogę wspomnieć co najwyżej o wizycie u pediatry.
Taki układ po prostu nie działa. Pozostaje jeszcze nadzieja, że ona kiedyś też zostanie mamą i będziemy mogły odświeżyć kontakt. Wątpię jednak, czy to się uda. Przez ten czas z naprawdę wyjątkowej więzi już niewiele zostanie. Już teraz jesteśmy dla siebie jak dwie zupełnie obce osoby.
Strasznie szkoda, ale żyje się dalej. Zawsze będę przede wszystkim mamą, a dopiero później koleżanką.
Aleksandra
Zobacz również: LIST: „Chcę być mamą na pełny etat. Mąż nalega, żebym wróciła do pracy”