Mówiąc zupełnie szczerze, to jakoś specjalnie nie garnęłam się do macierzyństwa. Gdybym miała sama podjąć decyzję, wtedy najchętniej jeszcze bym poczekała. Mąż miał zupełnie inne nastawienie. Od razu po ślubie zaczął mnie namawiać. Mówił, że nie ma sensu zwlekać, będę świetną mamą, a on się nami zaopiekuje.
Zobacz również: „Typowy tatuś na porodówce”. Szpitalne selfie rozczuliło tysiące internautów
Zaszłam w ciążę mając 27 lat. Niby idealny wiek, ale w porównaniu z koleżankami, to jednak trochę wcześnie. Przez chwilę miałam nawet poważne wątpliwości, ale urodził się syn i totalnie zwariowałam na jego punkcie. Wreszcie poczułam, że jestem we właściwym miejscu. To trwa już od roku i nie chcę żeby się skończyło.
Już nie tęsknię za dawnymi czasami i mogłabym posiedzieć w domu jeszcze przynajmniej kilka lat.
Nie chcę być jak inne matki, które po kilku miesiącach szukają sobie innego zajęcia. Odnalazłam się w tej roli i jestem zdania, że na razie nie ma sensu tego zmieniać. Moglibyśmy pomyśleć o kolejnym dziecku, a nawet jeśli nie, to po prostu jest dobrze tak, jak jest. Myślałam, że mąż będzie zadowolony i zacznie mnie wspierać w tej decyzji.
Stało się jednak inaczej. On jakoś dziwnie reaguje, kiedy zaczynam o tym mówić. Od razu pojawia się temat wysłania syna do przedszkola i mojej pracy. Zupełnie tak, jakby się gdzieś spieszyło. Czuję się wypychana na siłę z domu i nie do końca rozumiem powody. Przecież jakoś sobie radzimy.
Może nie śpimy na pieniądzach, ale na podstawowe sprawy jak najbardziej starcza.
Zobacz również: 500+ to nie wszystko. Będzie kolejna finansowa zachęta do rodzenia dzieci
On nigdy nie był takim materialistą, więc dziwi mnie jego nastawienie. Zamiast się cieszyć, że ma żonę w domu, a jego dziecko najlepszą możliwą opiekę - próbuje to wszystko zniszczyć. Zaangażuje się dziadków albo od razu wyślemy syna do żłobka i po kłopocie…
Dobrze wiedzieć, że on to wszystko postrzega w kategoriach problemu. Jest skłonny zrezygnować z mojego zaangażowania w sprawy rodziny, aby tylko się bardziej nachapać. Bo wypadałoby zmienić mieszkanie na większe, wymienić samochód, zacząć oszczędzać - gada tylko o takich rzeczach. Jako facet sam powinien o to zadbać.
Najpierw mnie namawia do rodzenia, a teraz chce, żebym porzuciła dziecko dla mamony.
Zupełnie nie jestem na to gotowa. Przyzwyczaiłam się do innego życia i chciałabym je kontynuować. Uwielbiam poranki z dzieckiem, spacery, spotkania z koleżankami na placu zabaw. Nawet gotowanie i sprzątanie zaczęło sprawiać mi satysfakcję. Mamy fajną rodzinę i świetnie zorganizowany dom, więc szkoda z tego wszystkiego rezygnować.
Ostatnio usłyszałam od męża, że kiedyś nie byłam tak oderwana od rzeczywistości. Chciałam się rozwijać, zarabiać, dążyć przed siebie. Czy tak trudno zrozumieć, że mi przeszło? Zobaczyłam inne życie. Z bliskimi i bez pośpiechu. Teraz on chce, żebym zrywała się o 5 rano, nieprzytomna wyprawiała dziecko do żłobka i odbierała je wiele godzin później.
Nie rozumiem, dlaczego tak nagle priorytety mu się pozmieniały. Czyżby się przeliczył i nie dawał sobie rady jako głowa rodziny? Jeśli go posłucham to wiem, że będę nieszczęśliwa.
Klaudia
Zobacz również: Młody tata towarzyszył żonie na porodówce. Podsumował to mocnym wpisem