Jeszcze kilka lat temu myślałam, że to nie może się udać. Nawet nie fantazjowałam o kupnie czegokolwiek droższego, bo przecież nie byłoby mnie na to stać. Takie rzeczy jak własne mieszkanie, samochód czy wakacje w tropikach są osiągalne, ale dla innych. Trzeba zarabiać miliony, bo inaczej nic z tego nie będzie.
Zobacz również: LIST: „Pracuję w banku i widzę, ile oszczędności mają młodzi ludzie. Dramat”
Wydaje mi się, że to wciąż jest myślenie wielu moich rówieśników. Słyszę, co mówią i często też czytam w internetowych komentarzach. To ogromne poczucie niesprawiedliwości i zwyczajnej rezygnacji. Niczego nie osiągnę, bo po prostu nie dam rady. Będę jeździć komunikacją miejską i spędzać urlop w mieście. Oczywiście w wynajętym mieszkaniu.
Na szczęście mnie udało się przejrzeć na oczy i dziś jestem już w zupełnie innej sytuacji.
Mam 30 lat i niedawno podpisałam akt notarialny zakupu mieszkania. Pomyślicie pewnie, że to spory sukces. Niektórzy będą mi zazdrościć. Ale muszę zdradzić coś jeszcze - to nie pierwszy raz. 2 lata temu robiłam dokładnie to samo i to już kolejna nieruchomość na moją własność. Zrobiłam to uczciwie i bez ustawionych rodziców.
Kiedy o tym mówię, wtedy nikt mi nie wierzy. Zwłaszcza osoby w moim wieku. Wszystkim się wydaje, że w pojedynkę się nie da. I na pewno nie tak wcześnie. Dopiero po ślubie można starać się o wspólny kredyt na jakieś skromne lokum. A później 30 lat głodówki, żeby to jakimś cudem spłacić. O ile w międzyczasie się nie rozwiedziemy.
Jestem dowodem na to, że można inaczej. Przecież sobie tego nie wymyśliłam.
Zobacz również: LIST: „Według uczniów jestem nierobem i dlatego marnie zarabiam. Usłyszeli to w domu”
Miałam 28 lat, kiedy udało mi się kupić pierwsze mieszkanie. Jak to zrobiłam? Po pierwsze - od zawsze oszczędzałam. Nie oznaczało to, że wszystkiego sobie odmawiałam. Żyłam jednak z głową i co zostawało, wtedy wpłacałam na konto oszczędnościowe albo lokatę. Zarabiając 3000 zł netto naprawdę można coś odłożyć.
W ten sposób miałam na wpłatę własną, która wynosi zazwyczaj ok. 10 procent wartości nieruchomości. Przy 350 000 zł to 35 tysięcy. Kwota osiągalna dla każdego, kto pracuje od kilku lat. Kredyt dostałam na trochę dłuższy czas, niż chciałam, ale banki w ten sposób się zabezpieczają. Chodzi o to, żeby klient miał większe szanse na terminową spłatę.
Pożyczyłam sporo pieniędzy, ale udało się za to zrobić też remont i wynająć.
Kupiłam to mieszkanie dla siebie, ale po tym wszystkim stwierdziłam, że zrobię to inaczej. Poszło na wynajem, a ja przez ten czas mieszkałam dalej z rodzicami i zbierałam na następną wpłatę własną. Udało się ogarnąć kolejną nieruchomość, a z kredytem wbrew pozorom nie było problemów. Jedno lokum już mam, więc posłużyło jako zabezpieczenie.
Za kilka miesięcy odbiorę klucze i po remoncie tam się wprowadzę. Do własnego mieszkania, które spokojnie spłacę. A drugie nadal będzie zarabiało na siebie i jeszcze przyniesie zysk. Da się? Pewnie, że tak. Trzeba jednak trochę pomyśleć i nie bać się wszystkiego. Najgorsze, co może zrobić młody człowiek to usiąść bezczynnie i biadolić.
Polecam wziąć ze mnie przykład. Nie uważam się za jakiegoś geniusza, ale przynajmniej nie siedzę z założonymi rękami.
Emilia
Zobacz również: LIST: „Moi znajomi mają po 30 lat i ciągle wynajmują mieszkania. To kalectwo”