Czasami mam wrażenie, że dopiero co byłam na studiach, a tak naprawdę minęło już prawie 10 lat. Sporo się w tym czasie wydarzyło, ale nadal czuję się młodo. Co najważniejsze - nie mam wrażenia, że przespałam swój moment. W przeciwieństwie do niektórych moich znajomych, którzy potrafią tylko narzekać na straszny los.
Zobacz również: LIST: „Moi znajomi mają po 30 lat i nigdy nie byli za granicą. To jest kalectwo”
Przepraszam bardzo, ale kto im go zgotował, jeśli nie oni sami? Albo nie chciało im się nawet zrobić magistra, albo pokończyli byle jakie kierunki. Są też tacy, co w CV wpisują tylko szkołę średnią i teraz płaczą, że nie zarabiają jak prezesi. Nie potrafię takim ludziom współczuć, bo oni naprawdę są oderwani od rzeczywistości.
Jak ktoś ma głowę na karku, to zawsze sobie poradzi. Ja jakoś znam swoją wartość i szefostwo potrafi mnie docenić. Wręcz nie ma wyjścia.
Na początku też byłam taka zahukana. W ogóle nie potrafiłam rozmawiać o swoich oczekiwaniach, a tematu pieniędzy to wręcz się bałam. Zarobki miałam takie, jakie ktoś za mnie ustalił i jeszcze się z tego cieszyłam. Na szczęście wreszcie zmądrzałam i zaczęłam walczyć o swoje. Miałam ku temu podstawy, bo po prostu byłam jednym z lepszych pracowników.
Od kilku lat regularnie proszę, a wręcz żądam podwyżki. To już taka moja tradycja noworoczna, do której firma chyba też się przyzwyczaiła. Pierwsza połowa stycznia, umawiam się na rozmowę z szefem i stawiam twarde warunki. Nie dasz więcej? To spadam do konkurencji i nawet się za siebie nie obejrzę.
W tych kwestiach potrafię być pewna siebie, a może nawet bezczelna. Ale to działa!
Zobacz również: LIST: „Wzięłam kredyt na 30 lat, a cwana koleżanka dostała mieszkanie socjalne za darmo”
Przyznam się, że kiedyś nie byłam nawet zatrudniona, bo zaoferowali mi umowę zlecenie. Dostawałam jakieś 1700 zł na rękę, co uważałam wtedy za fajną kwotę. Teraz mam normalny etat i wielokrotnie wyższą pensję. Praktycznie co roku stawiam nowe oczekiwania, a sprowadza się to mniej więcej do +1000 zł na pasku wypłat.
Nie każdy może sobie na to pozwolić, ale to wcale nie takie trudne. Wystarczy znać się dobrze na swoim fachu i być wartością dodaną dla firmy. Oni mogliby mi dołożyć nawet 5000 zł, a i tak będzie im się to opłacało. Wiem, ile dzięki mnie są w stanie zarobić. Jak odejdę, wtedy pociągnę za sobą wymierne straty.
Trzeba pracować właśnie w taki sposób. Oczywiście każdego można zastąpić, ale warto stwarzać wrażenie, że to praktycznie niemożliwe. Ja zawsze blefuję, że ustawiła się do mnie kolejka pracodawców i już przebierają nogami.
W rzeczywistości niczego nowego nie szukam, bo po co? Lubię to, co robię, a wzrost pensji jest konkretny. Od 1700 do już prawie 8000 w zaledwie kilka lat po studiach. Nie jest to wcale takie oczywiste nawet w mojej branży. Znam takich, którzy zaczynali razem ze mną, a teraz nie wyciągają nawet średniej krajowej.
Jak ktoś chodzi zakompleksiony, przeprasza za to, że żyje i ciągle dziękuje za możliwość pracy, to żaden szef nie będzie go szanował. Mówię to moim znajomym, którzy ciągle narzekają, ale nic do nich nie dociera. Oczywiście ich sytuacja ma być zupełnie inna, niż moja. A jest dokładnie taka sama. Od zera do fajnego życia.
Nie chcę się przechwalać. Raczej zmobilizować do działania, a to w nowym roku chyba każdemu się przyda.
Aneta
Zobacz również: LIST: „Pracuję w banku i widzę, ile oszczędności mają młodzi ludzie. Dramat”