Gdyby wszyscy podchodzili do swoich obowiązków tak serio jak ja, to świat naprawdę byłby lepszy. Nie jestem jedną z tych osób, które przychodzą do pracy tylko po to, by odbębnić robotę i czekają na koniec. Może nie jestem lekarzem ratującym ludzkie życie, bo siedzę w biurze z papierami, ale spełniam się w tym. Szkoda, że nie wszyscy to doceniają.
Zobacz również: Tych 2 pytań w czasie rozmowy o pracę każdy się obawia. Są bardzo podchwytliwe
W poprzedniej firmie uważano mnie za jedną z lepszych pracownic, ale niestety musiałam odejść. Przeprowadziłam się na drugi koniec miasta i nie uśmiechało mi się spędzać w samochodzie 2 godzin dziennie. Na szczęście trafiłam na coś bardzo podobnego i niedawno tam przeszłam. Ogólnie nie mogę narzekać, bo jest co robić, a ludzie są fajni.
Może poza szefem. On tylko na początku stwarzał wrażenie świetnego kolesia, ale teraz tylko się czepia.
Codziennie punktualnie przychodzę do biura i zazwyczaj wychodzę ostatnia. Mam mniejszy staż niż współpracownicy, a i tak robię więcej od nich. Doszło nawet do sytuacji, że zamiast oni pomagać mi - ja uczę ich, jak to się powinno robić. Znam się na temacie lepiej, niż stara kadra, która siedzi tam od przynajmniej 10 lat.
Myślałam, że ktoś zauważy to moje zaangażowanie i może nawet doceni. Kiedy po 2 tygodniach zostałam wezwana do szefa, to niemal podskoczyłam z radości. Już widziałam, jak mi gratuluje, daje awans i podwyżkę. Tak się jednak nie wydarzyło, bo ledwo weszłam do gabinetu, a on do mnie: Pani Marto, mamy problem…
Co prawda jeszcze mnie nie zwolnił, ale ja na pewno straciłam ochotę na dalszą współpracę.
Zobacz również: LIST: „Spóźniłam się godzinę na rozmowę o pracę i już mnie nie chcą. To nieludzkie”
Problemem okazały się moje papierosy, chociaż od pierwszego dnia nie ukrywałam, że lubię sobie zapalić. To nowoczesna firma, a nie obóz pracy, więc każdy wie, co ma robić. Czasem sobie wyjdę przed budynek, ale to nie oznacza, że zaniedbuję swoje obowiązki. Wręcz przeciwnie, bo mam lepszą skuteczność od wszystkich pozostałych.
Co z tego, że inni nie palą i praktycznie nie odchodzą od biurek, skoro nie widać efektów? Ja byłabym beznadziejnym pracownikiem, gdyby ktoś mi zakazał dymka. Cały czas myślałabym tylko o fajkach, a nie o robocie. 5 minut przerwy raz na godzinę to przecież nie jest zbrodnia. Myślałam, że dziś liczy się coś innego, a tu dalej PRL.
Taka mentalność szefa. Mam siedzieć od tej do tej, nawet gdybym miała gorsze wyniki.
Usłyszałam, że za często wychodzę i on proponuje, żebym wykorzystywała na papierosa dwie przerwy, jakie mi przysługują w ciągu dnia. Chyba, że nie mogę się naprawdę powstrzymać, to zmniejszy mi etat i oczywiście obniży pensje. Inni siedzą dłużej przed komputerem i nigdzie nie łażą, więc tak będzie sprawiedliwie.
Prawdopodobnie ktoś na mnie doniósł, bo szef od początku wiedział, jak działam. Nagle zrobił się z tego problem. Widocznie pracownicy się przestraszyli, że ja mam czas na papieroska, a i tak robię więcej od nich. Oni tracą godziny na głupie rozmowy, kawki i telefony - wtedy to się nie liczy.
Uważam, że padłam w tym momencie ofiarą mobbingu. Zarówno ze strony szefa, jak i współpracowników. Prześladują mnie z powodu uzależnienia, a w ogóle nie patrzą na to, ile daję firmie. Nie zamierzam się ugiąć.
Marta
Zobacz również: Najmniej stresujące zawody w Polsce. Taka praca to wieczna sielanka