Zdaję sobie sprawę, że nie jestem statystyczną Polką. I to od dawna, bo w momencie, kiedy urodziłam drugie dziecko. Średnia to jakieś 1,5 na głowę, więc wyrobiłam już 300 procent normy. Czy czuję się z tego powodu bohaterką? Nie, to dla mnie coś zupełnie normalnego, a zarazem spełnienie marzeń.
Zobacz również: Oto idealny wiek na to, aby zajść w ciążę. Jest tylko jeden problem...
Mówi się, że macierzyństwo to ogromne poświęcenie, ale ja tego zupełnie nie czuję. Widocznie mam do tego powołanie. Niektórzy czerpią satysfakcję z tego, że awansują w pracy i dostają kolejne podwyżki, a dla mnie największym kapitałem jest potomstwo. Im więcej go mam, tym bogatsza się czuję.
Nie brzmi to zbyt popularnie, ale trudno. Widocznie nie pasuję do XXI wieku, kiedy największym wyzwaniem jest uniknięcie ciąży. Jak gdyby była to kara.
Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że spotkało mnie coś złego. Że coś mnie omija i kiedyś tego pożałuję. Wręcz przeciwnie - jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, kiedy znowu widzę na teście dwie kreski. Prawda jest taka, że to w ciąży czuję się najbardziej naturalnie. Wręcz boję się momentu, kiedy miałabym chodzić bez nowego życia pod sercem.
Teoretycznie to sprawa moja i męża. Jeśli tego chcemy, to droga wolna. Ale doskonale zdaję sobie sprawę, co się o nas mówi. Dziecioroby, które nie potrafią się zabezpieczyć. Skazują dzieci na biedę. Będą żerować na socjalu. Skoro do tej pory czarny scenariusz się nie spełnił, to chyba jednak nie będzie aż tak źle.
Jakoś dajemy sobie radę. Jest skromnie, ale najważniejszą walutą jest przecież miłość, a nie kolejne zera na koncie.
Zobacz również: „Tak oszpeciła mnie ciąża”. Patrycja wylicza 10 defektów, które zmieniły jej ciało
Od prawie 5 lat non stop jestem w takim stanie. Dosłownie unoszę się nad ziemią, chociaż brzuch czasami ciąży. Już nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. Z każdym kolejnym dzieckiem jest coraz łatwiej i przyjemniej. Mój organizm tak się przyzwyczaił, że nie odczuwam już żadnych efektów ubocznych, mdłości, wahań nastroju czy strachu.
Włączyłam w sobie tryb „matka” i wreszcie poczułam się potrzebna. Czasami matki mówią, że nie lubią zmian zachodzących w ciele, poród to horror, 9 miesięcy męczarni. Chyba jestem jakimś wyjątkiem od reguły, bo na nic nie narzekam. Jedyne, czego się boję, to końca tej bajki, a mąż coraz częściej o tym wspomina.
Jego zdaniem to powinien być ostatni raz. Urodzę i mam wrócić do szarej rzeczywistości.
Nie rozumiecie mnie? A ja nie rozumiem kobiet, które poprzestają na jednym dziecku. Albo w ogóle nie chcą ich mieć. Nie przemawia za tym żaden racjonalny argument. To nieuzasadniony strach i kiedyś przyjdzie za to zapłacić. Coś mi się wydaję, że w przyszłości to ja będę bardziej szczęśliwa, niż karierowiczka, która nie znalazła czasu i ochoty na założenie rodziny.
Nikogo nie wytykam, ale pomyślcie. Teraz mam trochę roboty przy tej całej gromadce, jednak to się wreszcie skończy. Dzieci wyrosną i będą źródłem niesamowitej radości, dumy, wsparcia. Już są, ale kiedy się usamodzielnią, to one zatroszczą się o mamę. Tak jak ja robię to teraz.
To nie tak, że oczekuję oklasków. Wystarczy, że przestanę być wytykana palcami, bo odważyłam się żyć jak kobiety przez tysiące minionych lat. Bezdzietne singielki to naprawdę wynalazek XXI wieku.
Katarzyna
Zobacz również: „Pospieszyłam się z bliskością po porodzie. Bardzo szybko tego pożałowałam”