Nie jestem jedną z tych mam, które uważają, że wszystko im się należy. Urodzenie dziecka to naprawdę wielka sprawa, ale nie oczekuję z tego powodu żadnej nagrody i specjalnego traktowania. Chciałabym tylko odrobiny szacunku, a czasami wyrozumiałości. Kto był rodzicem 24 godziny na dobę, ten wie, jak to w praktyce wygląda.
Zobacz również: Ta kobieta chce WYRZUCAĆ płaczące dzieci z restauracji: „Przecież nikt nie chce słuchać ich wrzasku!”
Marzę o tym, by nikt nie traktował mnie z tego powodu gorzej - tylko tyle. Trudno jednak inaczej nazwać zachowanie obsługi pewnej restauracji w dużym polskim mieście. Nie chcę ujawniać nazwy, bo nie szukam zemsty i nie chodzi o zrobienie afery. Chodzi mi wyłącznie o zwrócenie uwagi na problem, który powtarza się także w innych miejscach.
Nagle stałam się dla nich gościem drugiej kategorii, bo przyszłam z maleństwem. A to nie jest fair.
Macierzyństwo pochłania mnie bez reszty, jednak dla zachowania zdrowej równowagi czasami lubię gdzieś wyjść. Oczywiście z dzieckiem, bo jest jeszcze za małe, by powierzyć je pod opiekę kogoś innego. Akurat to żaden problem, bo syn jest wyjątkowo spokojny. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby komuś przeszkadzał jego płacz. Zupełnie bezproblemowe dziecko.
Tego samego nie można powiedzieć o nastawieniu niektórych ludzi. Jak widzą wózek, to od razu wpadają w popłoch. Ja usłyszałam wprost, że nie powinnam go wprowadzać do środka, bo zajmę za dużo miejsca. Fakt, lokal nie należy do największych, ale zawsze znajdzie się ten metr kwadratowy na zaparkowanie. Tym razem też nie byłoby problemu.
Mimo to kelner od razu mnie zawrócił. Z przesadnie uśmiechniętą miną i udawaną troską w głosie stwierdził, że to się nie uda.
Zobacz również: „Gdzie znajdę restaurację z zakazem wstępu dla dzieci?” - to pytanie wywołało prawdziwą awanturę wśród internautów
Zaczął mi opowiadać, jaką mają małą salę, a dużo gości. Wózkiem zastawię jedyne przejście, a w razie czego to może stwarzać niebezpieczeństwo. Będzie mi strasznie niewygodnie. Dziecku też na pewno się nie spodoba, bo jest głośno i ciasno. Uwierzyłabym w to, gdyby nie fakt, że nie w takich miejscach bywałam z dzieckiem. To musiała być tylko wymówka.
Coś mi mówi, że wózek to najmniejszy problem dla właścicieli. Ich celem było raczej pozbycie się niemowlaka, bo przecież wiadomo, że zaraz zacznie się drzeć, a ja go przewinę na stole z jedzeniem. Taki jest obraz współczesnych mam i właśnie z tym chciałabym zawalczyć. Stałyśmy się problemem. Chcą nas przegonić z przestrzeni publicznej.
Mówię mu, że damy sobie radę i doskonale wiem, na co się piszę. Wtedy się dowiedziałam, że w sumie to nie mają wolnych stolików, bo wszystko jest zarezerwowane.
Tak, zostałam zawrócona sprzed drzwi restauracji, w której chciałam coś zjeść i uczciwie za to zapłacić. Tylko dlatego, że jestem mamą i nie zostawiłam małego dziecka w domu. Najbardziej wkurza mnie to, że nie usłyszałam żadnego konkretnego powodu, dlaczego miałby to być problem. Nie, bo nie. Idź głupia babo na plac zabaw, a nie pchasz się między ludzi.
W takich momentach jestem nawet za tym, by lokale mówiły wprost - to jest miejsce dla całych rodzin, a tu wpuszczamy tylko dorosłych. Przynajmniej wiedziałabym, gdzie mogę spokojnie pójść i nie zostanę upokorzona. Teraz oficjalnych zakazów niby nie ma, ale jak widać, niektórzy radzą sobie w inny sposób. Zakazując wstępu pod byle pozorem.
Nie miałabym żalu, gdybym usłyszała: przepraszamy, mamy inny profil działalności i nie będziemy w stanie należycie pani obsłużyć. Zamiast tego zostałam potraktowana jak idiotka, której można wcisnąć każdy kit.
Monika
Zobacz również: Tak wygląda restauracja po wizycie rodziców z dziećmi. Efekt? Ban dla najmłodszych