Kilka dni temu rozpoczęłam studia w nowym mieście i jakoś muszę sobie radzić. Budżet mam strasznie ograniczony, bo w domu bogactwa nigdy nie było. Umowa jest taka, że przez pierwsze lata rodzice mają mnie jakoś utrzymywać, a jak tylko będzie możliwość, to pójdę do pracy. Postanowiłam ich trochę odciążyć już teraz. Tym bardziej, że na starcie wydatków jest sporo.
Zobacz również: LIST: „Chcemy wypłacać studiującej córce 1500 zł kieszonkowego. Żąda więcej”
Żadna normalna umowa nie wchodziła w grę, bo nigdy nie wiem, jak będę stała z czasem. Potrzebowałam bardziej elastycznego zajęcia i tak przez koleżankę trafiłam do firmy zajmującej się ulotkami. Chodzi o promowanie w ten sposób kilku lokali w centrum miasta. Stoi się na zewnątrz i rozdaje menu, zniżki na drinki itp.
Pomyślałam sobie, że jakoś dam radę. To nie jest trudne zajęcie, a zawsze kilka groszy wpadnie. Strasznie się pomyliłam.
Tak naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, jak to wygląda w praktyce. Dopiero teraz zaczynam doceniać wszystkie osoby, które kiedykolwiek próbowały mi wcisnąć ulotkę. To jest jednak sztuka. Mało kto wyciąga rękę, a jak już, to papier ląduje na ziemi. Nie wspominając o tych najbardziej agresywnych przechodniach, których należy się bać. Oni są nieprzewidywalni.
Za mną tylko kilka popołudni stania na ulicy, a już mam serdecznie dosyć. Tylko nieliczni ludzie są sympatyczni albo olewają temat. Częściej jednak słyszę głupie i chamskie odzywki. Serio, przez ten czas usłyszałam pod swoim adresem więcej obelg, niż przez całe dotychczasowe życie.
Najgorsza z nich to chyba „nierobie!”. Tak mnie nazwał jakiś pan w starszym wieku. Coś mu się pomieszało, bo ja właśnie pracuję, zamiast żerować tylko na rodzicach.
Zobacz również: LIST: „Wzięłam kredyt na 30 lat, a cwana koleżanka dostała mieszkanie socjalne za darmo”
Mniej więcej połowa przechodniów nawet nie podnosi wzroku, kiedy ja z uśmiechem próbuję im wręczyć ulotkę. Zdarzają się tacy, którzy biorą, żeby od razu rzucić pod nogi albo do najbliższego kosza. Niektórzy chcą mnie zamordować wzrokiem, a kilka razy zostałam uderzona w wyciągniętą rękę. Agresja słowna też jest na porządku dziennym.
Często słyszę, żebym „spier***”, wzięła się za uczciwą pracę, przestała oszukiwać, nie zajmowała pasa ruchu itd. Oczywiście co drugie słowo jest na k… i ch… Fizycznie daję radę, ale psychicznie bywało lepiej. Wracając do akademika po mojej zmianie czuję się jak ludzki śmieć, który robi coś złego. Tak jestem traktowana przez obcych, więc trudno się dziwić.
Nie mówię o tym rodzicom, żeby się nie martwili. Pewnie każą mi przestać to robić i obiecają, że dadzą więcej. Nawet jeśli wcale nie mają takiej możliwości.
Teraz się zastanawiam, czy sama kiedyś nie byłam taka dla ulotkarzy, których spotkałam na swojej drodze. Mam nadzieję, że nie. Pewnie kilka razy zdarzyło mi się ich zignorować, ale na pewno nie byłam tak chamska i agresywna. Prawdziwy szczyt jest wtedy, jak ktoś udaje, że wyciąga do mnie rękę, nagle cofa i śmieje się w twarz. To się zdarza częściej, niż myślicie.
Chcę być samodzielna i zaradna, a jestem traktowana jak człowiek gorszej kategorii. Tylko dlatego, że chcę sobie dorobić. „Weź się do uczciwej pracy”? A co ja innego robię? Nikogo nie okradam. Wykonuję legalny zawód, mam podpisaną umowę i dostaję za to - małe, bo małe - ale jednak pieniądze. Naprawdę wolałabym leżeć i pachnieć, niż dawać się tak upokarzać na środku ulicy.
Jeśli przedstawienie sprawy z mojej perspektywy zmieni czyjeś zachowanie, to uznam, że warto było o tym napisać.
Patrycja
Zobacz również: LIST: „Koleżanka wpadła w amok, bo opóźniła się wypłata 500+. Została bez kasy”