Wstrząsająca historia Ani: „Miałam bardzo trudne dzieciństwo”

Przemoc rodzinna, borderline, toksyczne związki. Przeczytajcie historię Ani.
Wstrząsająca historia Ani: „Miałam bardzo trudne dzieciństwo”
Fot. Unsplash
06.10.2019

Szanowne Czytelniczki,

Pewnie nie raz zdarzyło się Wam spotkać na swojej drodze dobrych i złych ludzi, którzy pragną dla Was szczęścia albo przepełniają Wasze życie goryczą. Słodko-gorzkie historie są teraz bardzo popularne, ckliwe i zmuszają do refleksji. Nie inaczej było w moim przypadku. Właściwie ciężko jest o tym pisać, bo nie wiem od czego zacząć i jakie mają być wnioski tego listu, ale pojawią się zapewne przy podsumowaniu po analizie emocji, pisząc tutaj.

Może zacznę od tego, że zdiagnozowano u mnie borderline, ale tego cichego nieagresywnego, bo nigdy nie plasowałam się na liście osób, które manipulują, robią krzywdę innym albo są nazbyt narcystyczne. Zupełnie nie. Myślę, że Wy jako mamy macie misję do spełnienia jako kreatorki utrzymywania ciepła w domu, opieki nad dziećmi, ochrony ich i wspierania w podejmowaniu właściwej drogi życiowej. I absolutnie nie zwalniam z tego obowiązku mężczyzn, są bardzo ważni w wychowywaniu dzieci, ale jest to portal dla kobiet, więc adresatkami jesteście Wy.

Polecamy także: LIST: „Według uczniów jestem nierobem i dlatego marnie zarabiam. Usłyszeli to w domu”

Ze swojego doświadczenia i perspektywy z jakiej to piszę wiem, że dobra więź matki z dziećmi to klucz do sukcesu i właściwego rozwoju psychicznego człowieka. Niestety, miałam okazję wychować się w domu, gdzie przemoc była na porządku dziennym. Wiedziałam, że jest u mnie źle, bo wolałam czas spędzać u koleżanek z ich rodzicami albo sama na podwórku. Brzmi to co najmniej dziwnie. Dzieciństwo spędzałam w domu, gdzie nasze rodzeństwo było bite, wyzywane i zaniedbywane. Rodzice bili w taki sposób, aby w szkole nikt nie widział ran, siniaków. Ojciec odbijał tak sobie niepowodzenia finansowe, relacje mąż-żona. Nigdy nie rozumiałam dlaczego nie poszedł na „całość” i nie zostawił mi pamiątki w postaci trwałego urazu na zdrowiu fizycznym.

Po latach się dowiedziałam. Moja mama będąc w ciąży ze mną została przez niego tak dotkliwie pobita, że straciła oko. Mam do niej żal, że nie odeszła od niego, tylko urodziła mu jeszcze dwójkę dzieci. Brzmi to okropnie, jakbym odmawiała prawa do życia mojemu rodzeństwu. Wstydzę się tego. Wakacje lubiłam spędzać u dziadków, bo czułam się tam bezpiecznie. Jednak zawsze z końcem sierpnia musiałam wracać do szkoły. Ojciec zajęty był przede wszystkim gospodarstwem rolnym, matka opieką nad nami, mimo że była niestabilna emocjonalnie. Wybijała szyby w domu, krzyczała że się zabije trzymając w ręku siekierę, przykładała szmatę po myciu podłogi mi do twarzy, albo jej ulubiona rozrywką w zastraszaniu było: „karmię cię, więc masz pracować, a jeśli nie to nie jesteś moją córką i wypier.... z domu”.

Ojcu zdarzało się kąpać mnie w miednicy kompletnie nagą przy swoich kolegach, którzy patrzyli. Nie wyobrażacie sobie tego wstydu, upokorzenia, żalu. Miałam około 6 lat i nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Nie rozumiałam, dlaczego nie mam do kogo się zwrócić w sprawie kolegi, który mnie molestował w szkole. Jedyny komentarz ojca: „bo jesteś kur...”. I tak z biegiem czasu pomiędzy tym biciem, gdzie udawałam już leżąc na podłodze bezradną – wtedy przestawali katować.

Takich sytuacji było wiele. Przytaczam je tylko jako przykłady. Miałam swój świat, uciekałam w książki, pasję historyka, którym jestem z zawodu, samotne wycieczki. Nigdy nie byłam lubiana w szkole. Problemem była moja natura człowieka, który nie ufa. Osoba, która nie ma nowego modelu telefonu, ubrań z galerii nie będzie atrakcyjna dla innych dzieci. W liceum zmieniło się to. Miałam dwie przyjaciółki, adoratora w przeciwnej klasie, podniosłam oceny w szkole, dobrze zdałam maturę i wyjechałam do dużego miasta. Sama się utrzymywałam z pomocą dziadków.

Do tej pory mój ojciec nie wie, jakie studia ukończyłam i na jakim Uniwersytecie. Czas studiów był szalony, pełen imprez, pierwszych miłości, próbowania nowych rzeczy, ale też alkoholu. Typowy student, który jest na „swoim”. Uwikłałam się w nieciekawą relację z mężczyzną trochę starszym ode mnie, ale wszystko we właściwym momencie zakończyłam.

W końcu poznałam, a jakże, tego jedynego. Nasza relacja okazała się być jednak pod koniec burzliwa. Nie umiałam żyć w związku, mieszkając z mężczyzną pod jednym dachem. Czułam się zagubiona, nerwowa. Byłam daleka, często niedostępna, nie umiałam wyrażać własnych uczuć. Problemem była asertywność. Balansowałam pomiędzy agresją, którą tłumiłam w sobie, a uległością. Z perspektywy czasu wiem, że swoje zachowania na mój „dom” przenosiłam z tego swojego rodzinnego. Widziałam, że związałam się z kalką własnego ojca, chociaż on nie bił. Stosował przemoc psychiczną i ekonomiczną. Czułam się skrępowana, zawstydzona. Nie umiałam czerpać przyjemności z życia, nie umiałam zająć się sobą. Każdy kolejny dzień sprawiał mi problemy.

W końcu po studiach udało się dostać dobrą pracę, a ja nie mając wsparcia w rodzinie, partnerze poznałam „przyjaciółkę”, która okazała się być psychologiem i wytrawną manipulantką. Udzielała mi rad, spędzała ze mną czas. Do momentu, kiedy znała mnie na tyle dobrze, że zaczęła wykorzystywać mnie do własnych celów, znała moje słabe i mocne strony. Wiedziała, gdzie uderzyć, aby bolało. Przez długi czas nie widziałam tego, bo w końcu w tym poplątanym życiu miałam tylko ją.

Z końcem roku nasiliły się moje problemy prywatne i zawodowe. Miałam maniakalny kryzys psychiczny. Dopuściłam się wielu okropieństw na partnerze – zdrada. Wydawałam masę pieniędzy, szukałam kolejnej pracy. Wszystko pod wpływem swojego stanu. Potem przyszła depresja, emocje opadły. I zdałam sobie dopiero wtedy sprawę, co narobiłam. Partner mnie zostawił, a koleżanka? Wprost mi powiedziała, że wiedziała, co się ze mną dzieje, ale chciała sprawdzić, jak się to wszystko potoczy. Wtedy zostałam naprawdę sama. I rozpoczęłam kolejny już unicestwiający epizod w moim życiu pod nazwą autodestrukcja. Alkohol pomieszany z psychotropami, kolejny romans i myśli samobójcze. Całe szczęście, że wyciągnęła do mnie pomocną dłoń siostra, która pomogła mi w leczeniu. Trafiłam pod opiekę psychiatry i terapeuty klinicznego. Mój stan z czasem się poprawia, ale to trwa nadal. Nie mam do siebie szacunku, straciłam wszystkie swoje zasady moralne, które zawsze były sztywne i jasno określały pewne kryteria zasad i etyki międzyludzkiej. Mam żal do siebie za to, że skrzywdziłam kogoś bliskiego, byłam ciężarem dla swojej siostry i zawiodłam samą siebie.

Wiem, że ten strach się czai gdzieś i on może nigdy nie zniknąć. Chciałabym móc żyć w utopii, gdzie wszystkie dzieci mają dobre domy i kochających rodziców. To taka tęsknota za tym, co nieznane. Gdzie przyjaciel to przyjaciel, który pomoże Ci w trudnym momencie życia.

Myślę, że słusznym podsumowaniem będzie ten obraz borderline człowieka, który sam nie wie kim jest i dokąd zmierza, ale to nie jest prawda. Ja wiem dokąd zmierzam i wiem kim jestem. A jestem osobą pozbawioną prawidłowych wzorców wyniesionych z domu, dziewczynką w ciele dorosłej kobiety – 28-letniej. Ludzie życzą borderline eutanazji. Nie raz spotkałam się z tym na różnych stronach internetowych, kiedy szukałam wiadomości o moim zaburzeniu. Naprawdę? Każdy ma prawo do własnego zdania. Problem polega na tym, że większość z nas kiedy podejmuje leczenie i chce zmienić swoje podejście, nie chce być taka. Nie chcę być złą osobą. Myślę, że właściwym przedstawieniem osobowości borderline jest obraz „Krzyk” E. Muncha. My krzyczymy w swojej głowie, ciele i nie wiemy jak się wydostać poza swoje pokrętne myśli, nadwrażliwość, strachem przed zranieniem, wykorzystaniem, ucieczką i przywiązaniem do ludzi oraz bólami somatycznymi utrudniającym codzienne funkcjonowanie. Jest wiele treści zawartych w tym tekście: o rodzinie, o związku, o leczeniu. Wszystko jest ze sobą połączone i pomimo trzech różnych historii stanowi spójną całość. Zupełnie jak każda historia człowieka. Konkluzją może być: TYLE O SOBIE WIEMY, NA ILE NAS SPRAWDZONO pani Wisławy Szymborskiej.

Właściwie nie wiem, o czym jest ten list? O tym, żeby od najmłodszych lat dbać o dobro swoich dzieci, a może o tym że spotkała mnie druzgocąca diagnoza borderline z ostrym kryzysem psychicznym? Może to jakaś moja forma terapii? Wydaje mi się, że wszystkiego po trochu. Ciężko pisać o tym wszystkim, ale może kogoś skłoni to moje pisanie do refleksji. Mnie osobiście wzruszają rodzice, którzy w ZOO tłumaczą swoim zawiedzionym dzieciom: „żyrafy na razie nie ma, bo jeszcze nie doleciała samolotem”. Parę lat temu usłyszałam to w jednym ogrodzie zoologicznym. Uśmiechnęłam się i było mi przykro w głębi duszy, bo nigdy nie usłyszałam czegoś takiego od moich rodziców, którzy chcą się o mnie zatroszczyć.

PS
Jeśli drogie Panie widzicie przemoc za płotem u sąsiada koniecznie alarmujcie. Uratujecie teraz nie mnie, ale inne życie i być może pomożecie drugiemu człowiekowi żyć tak naprawdę.

Pozdrawiam,

Ania*

*Imię bohaterki zostało zmienione.

Zobacz także: LIST: „Wzięłam kredyt na 30 lat, a cwana koleżanka dostała mieszkanie socjalne za darmo”

Polecane wideo

Październik wcale nie musi być ponury. Przekonają się o tym aż 4 szczęśliwe znaki zodiaku
Październik wcale nie musi być ponury. Przekonają się o tym aż 4 szczęśliwe znaki zodiaku - zdjęcie 1
Komentarze (11)
Ocena: 5 / 5
gość (Ocena: 5) 07.12.2019 00:19
Kto zdiagnozował u Ciebie borderline? Bo cechy które podałaś na początku nijak się mają do cech charakterystycznych dla tego typu osobowości..bardziej do jakiejś osobowości psychopatycznej;)..i tak w ogóle tak bardziej analizując ten problem .w sensie problem tego schorzenia..to prawie każdy alkoholik i narkoman się do tego kwalifikuje ...i tak pewnie odezwie się mnóstwo wzburzonych głosów że tutaj trudne dzieciństwo..pijak to pijak..nudziło mu się ..chciał się bawic to zaczął chlac..nie będę dyskutować ..rzucać kontrargumentów na takie hasła bo nie warto sobie strzelić języka..
odpowiedz
guanabana (Ocena: 5) 07.10.2019 16:36
Nie jesteś złym człowiekiem i nigdy nie byłaś. Spotkałaś na swojej drodze ludzi, którzy wykorzystywali to, że Twoje emocje są silne, że potrzebujesz wsparcia. KAŻDY CZŁOWIEK ma do tego prawo. Podziwiam za odwagę i za piękne słowa. Współczuję i wspieram z całego serca. Sama mam borderline. I nigdy nikim nie manipulowałam, bo manipulacja to świadome działanie. I spotykałam na swojej drodze toksyczne osoby, tak samo jak dobre. Ale jak słyszę, że ktoś swoje życiowe porażki, wymagania i deficyty zwala na "borderline" w związku czy innej bliskiej relacji to mnie cholera bierze. Bo w relacji zawsze są dwie strony. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. pozdrawiam serdecznie i ściskam bardzo mocno!
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 06.10.2019 23:51
Tacy rodzice po latach nie czują się winni. Co więcej, jeszcze oczekują że dorosłe dziecko będzie im pomagać. Najgorsi potrafią wyciągać łapy po alimenty. Pierd..eni psychopaci.
odpowiedz
MJ (Ocena: 5) 06.10.2019 12:00
To straszne :( bardzo współczuję autorce...
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 06.10.2019 11:03
Ludzie to scierwa robic wlasnemu dziecku takie rzeczy a potem jeszcze ta kolezanka. Dobrze ze nie mam przyjaciol
odpowiedz

Polecane dla Ciebie