Ze wszystkich stron słyszę, jak to państwo wspiera polskie rodziny. Ciągle jest mowa o pomocy, dzięki której wiedzie nam się jeszcze lepiej. Ale to nie oznacza, że bez tych pieniędzy świat by się zawalił. Po prostu byłoby bardziej skromnie. Też tak myślałam, bo przecież nikt normalny nie będzie opierał rodzinnego budżetu na czymś, co w każdej chwili może zniknąć.
Zobacz również: 500 zł na każde dziecko przekonało Weronikę. Zdecydowała, że zostanie mamą
A jednak. Tacy ludzie istnieją i nie ma ich wcale mało. Przez krótki czas obowiązywania programu 500+ niektórzy uzależnili się od tego wsparcia tak bardzo, że bez niego już nie są w stanie normalnie funkcjonować. I wcale nie mówię o jakiejś patologii. Nawet w najbliższym otoczeniu mam jedną taką osobę. Ostatnia wypłata opóźniła się o dzień albo dwa, a ona już wpadła w amok.
Nie wiem, ile w tym prawdy, ale ona twierdziła, że przez to nie jest w stanie iść do sklepu kupić kilku niezbędnych rzeczy.
Wynika z tego, że niektórzy żyją od wypłaty 500+ do wypłaty 500+. Tak to mają wszystko wyliczone, że budżet akurat im się domyka. Wystarczy drobny poślizg i nagle brakuje na podstawowe sprawy. To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było zwyczajnie tragiczne. Ci ludzie już się uzależnili od państwowej pomocy i nie są w stanie bez niej funkcjonować. Nawet jeśli gdzieś pracują.
A to też wcale nie jest oczywiste, bo akurat ta moja koleżanka od pewnego czasu siedzi w domu. Nikomu się nie chwaliła, ale mam teorię, że sama zrezygnowała. Lepiej jej siedzieć na tyłku za tysiaka (dwójka dzieci), niż szarpać się gdzieś za niewiele więcej. Także mam coraz większe wątpliwości co do tego „wsparcia”.
Wygląda mi to bardziej na promowanie nieróbstwa i życia z naszych podatków. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że taka bezrobotna mama za dużo do budżetu nie wnosi.
Zobacz również: LIST: „Wzięłam kredyt na 30 lat, a cwana koleżanka dostała mieszkanie socjalne za darmo”
Wystarczył dosłownie jeden dzień, żeby jej rodzina straciła płynność finansową. Wczoraj mogli sobie kupić chleb, mleko i coś na obiad, a dziś już nie, bo wypłata się opóźniła. Brzmi absurdalnie, ale coś mi się wydaje, że na widok zbliżającego się terminu nagle puszczają im hamulce. Wtedy, jak coś jest jeszcze na koncie, to pozwalają sobie na więcej.
No i zonk, bo w portfelu zostało 2 zł, a trzeba jakoś przeżyć kolejne 24 godziny. Nagle okazuje się, że to ogromne wyzwanie. Przyznajcie, że coś poszło bardzo nie tak, skoro polskie rodziny funkcjonują w ten sposób. Nie mówię, że wszystkie, ale rozejrzyjcie się wśród tych biedniejszych i z mniejszych miejscowości. To jest regularnie powtarzający się scenariusz.
Słyszałam, że jak wypłata ma poślizg, to pod MOPS-ami ustawia się wściekły tłum skandujący „gdzie pieniądze? gdzie pieniądze?”.
Naprawdę chciałabym, żeby to był dowcip, ale to też się zdarza. Morał z tego jest taki, że 500+ miało pomóc polskim rodzinom i w wielu przypadkach tak faktycznie jest. Niestety, przy okazji program rozleniwił tych, którym nigdy nic się nie chciało. Stał się podstawą ich w miarę normalnego funkcjonowania. Jak nagle przyjdzie jakaś nowa ekipa albo budżet nie wytrzyma i pieniądze się skończą - to będzie masakra.
Już sobie wyobrażam gigantyczne protesty, walki na ulicach, głodujące dzieci. I boję się, że wcale nie przesadzam. Istnieją przecież ludzie, dla których to podstawa funkcjonowania. Strach pomyśleć, ile rodzin zdecydowało się na kolejne dziecko, bo politycy obiecali im kasę na zawsze.
A to wszystko za nasze pieniądze. Mam 30 lat, ciężko pracuję, jeszcze nie mam dzieci i muszę harować na fajki i kosmetyki niektórych niezaradnych matek. Nikt mi nie powie, że z 500+ kupują tylko pieluchy.
Katarzyna
Zobacz również: LIST: „Jestem 30-letnią panną i nie dostaję od państwa nic. W czym dzieciate są lepsze?”