Zawsze słyszałam, że wyglądam „zdrowo”. Nie byłam ani wychudzona, ale też nie miałam nadwagi. Nawet się z tego cieszyłam, bo przecież każdy chce być w dobrej formie. Pewnie wciąż chodziłabym zadowolona z siebie, gdyby nie to, że próbuje się wpędzić mnie w kompleksy. Robią to nie ludzie wokół mnie, ale korporacje. Dla nich jestem jakimś potworem.
Zobacz również: LIST: „Ekspedientka mnie upokorzyła. Powiedziała przy wszystkich, że nie ma tak dużego rozmiaru”
Lubię sobie od czasu do czasu pochodzić po sklepach i kupić coś do ubrania. A raczej lubiłam, bo z wiekiem staje się to coraz mniej przyjemne. Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że dostępne ciuchy drastycznie się kurczą? Kiedyś mieściłam się we wszystko, a teraz jest z tym problem. Jeśli jakimś cudem coś kupię, to w ogromnym rozmiarze.
Czy to dlatego, że faktycznie jestem taka wielka? A może to firmom coś się pomieszało?
Patrzę w lustro i nadal widzę zdrową dziewczynę. Nie jestem szkieletorem, którego może złamać silniejszy wiatr. Ale też nie mam nadwagi, na co najlepszym dowodem jest moje normalne BMI. Jestem nieco pełniejszych kształtów, niż wychudzone modelki, ale wyglądam tak jak większość Polek. Nie powinnam mieć żadnych kompleksów.
Niestety, powoli zaczynam w nie wpadać. Jak już wspominałam - nigdy nie byłam hejtowana przez innych ludzi. Koleżanki nie śmiały się z mojej rzekomej nadwagi. Faceci też nie wytykali palcami, a z tego co wiem, to czasami potrafią. Mam przeciętną figurę, która nie odstrasza i może się wręcz podobać.
Szkoda tylko, że nie sieciówkom, w których czuję się jak nieproszony gość. Metki na ubraniach próbują mnie dobić.
Zobacz również: LIST: „Sieciówki dyskryminują klientki z moją figurą. O rozmiarze 46 mogę zapomnieć”
Lata temu kupowałam rzeczy w rozmiarze L. Że niby large, czyli duże. Stwierdziłam - niech im będzie. Może faktycznie jestem nieco większa od manekinów, które widzę w każdym sklepie. To już jednak przeszłość, bo teraz coraz trudniej jest mi się zmieścić w XL. Dla nich jestem już extra large, więc powinnam czuć się jak przerośnięty potwór. I tak jest.
Wielkie sieci robią ze mnie jakiegoś mutanta, ale ja wcale nie urosłam, ani specjalnie nie przytyłam przez ten czas. Moja waga ciągle stoi w okolicach 70 kg. +/- 2 kg. Brzuch nadal mi się nie rozlewa, a nogi mam całkiem zgrabne. Co musiałabym zrobić, żeby znowu zasłużyć na L? Nie wspominając już o rozmiarze S?
Zacząć się głodzić, a i to chyba okazałoby się niewystarczające. Chora sytuacja i dlatego mówię o tym głośno.
Ktoś powie, że to tylko oznaczenie, które nic nie znaczy. Jakby to powiedzieć… Przez to nieznaczące oznaczenie kobiety na całym świecie wpadają w kompleksy, zaburzenia odżywiania, a ich samoocena zależy wyłącznie od numeracji w sklepie. Zawsze się przed tym broniłam, jednak trudno się pogodzić, kiedy na zakupach dowiadujesz się, że nie jesteś normalną dziewczyną, ale jakąś Godzillą.
Może jestem naiwna, ale chciałabym, żeby to się zmieniło. A przynajmniej wróciła stara numeracja, która nie była tak zaniżona. Dowód? Zajrzałam do szafy mojej mamy, która praktycznie nie wyrzuca ciuchów i ma tam okazy sprzed nawet 20 lat. Nosiła S i M, które na mnie pasują. Tyle, że ja już niby jestem XL.
Świat chyba oszalał. A moda to już na pewno.
Aleksandra
Zobacz również: Kupiła w sieciówkach kilka par jeansów. Porównała rozmiarówkę spodni i zamarła