Nie chciałabym za bardzo mieszać się w życie innych, ale czasami aż człowieka korci, żeby coś powiedzieć. Po prostu trudno mi patrzeć, gdy ktoś zachowuje się nie do końca odpowiedzialnie i uważa, że wszystko jest w porządku. Jasne, niech każdy wychowuje dzieci po swojemu, ale dziwi mnie bardzo postawa niektórych. Przykładów nie trzeba daleko szukać.
Zobacz również: LIST: „Mój synek wszystko robi lewą ręką. Boję się, że zostanie mańkutem”
Mam koleżankę, może nawet przyjaciółkę, która koniecznie chce uchodzić za najlepszą mamę na świecie. Niczego nie żałuje swojej córce i sama chwali się tym, że robi dla niej wszystko co najlepsze. Ja nie przeczę - na pewno skoczyłaby za nią w ogień, tylko raczej nie myśli o podstawowych sprawach. A za taką uważam żywienie młodego człowieka.
Sama mam dziecko w podobnym wieku, ale w życiu nie dałabym mu do jedzenia tego, co ona serwuje dosłownie każdego dnia. Nie wiem, może z niewiedzy albo zwykłego lenistwa.
Do tej pory nie byłam tego do końca świadoma. Ostatnio jednak zaprosiła mnie do siebie na weekend. Odziedziczyła z mężem dom jego dziadków na wsi i teraz ma warunki, żeby odpocząć sobie za miastem, a nawet kogoś ugościć. Pojechałam tam z moimi synkami (3 i 6 lat), którzy całkiem fajnie dogadują się z jej 5-latką. Ale to co zobaczyłam dosłownie mnie zmroziło.
Nagotowała mnóstwo pyszności, które serwowała przez te dwa dni, ale okazało się, że jej córka niczego nie chce tknąć. Ona ma swoje zupełnie osobne menu. Żeby to było coś wartościowego… Ale nie - dziewczynka na każde śniadanie i kolację chce jeść parówki, a jej ulubione danie obiadowe to pierogi.
Koleżance nie chce się lepić, więc kupuje takie z dyskontu. Jakim cudem to dziecko ma ma być zdrowe? Żadnych witamin, ale za to potworne dawki chemii.
Zobacz również: LIST: „Przewinęłam dziecko na stole w restauracji. Nie mam sobie nic do zarzucenia”
Podobno córka niczego innego nie chce jeść, a ona się temu bardzo dziwi. Prawda jest taka, że sama ją do tego przyzwyczaiła, to teraz ma. Ja moim dzieciom nigdy parówek nie podałam, a garmażerka to sytuacja ekstremalna. Jak już naprawdę nie ma możliwości przygotowania niczego lepszego. Pewnie ze dwa razy w roku, a nie codziennie.
Byłam tam gościem, więc nie chciałam kręcić nosem i jej upominać. Patrzyłam jednak z niedowierzaniem. Mała dziewczynka pochłaniająca zwierzęce skóry, oczy, chrząstki i inne bebechy, które zmielono na parówki. Zapychająca się mrożonym ciastem nadzianym chemiczną masą. Trudno to nazwać wartościową dietą. Według mnie to raczej trucie.
Dla mnie to tym bardziej dziwne, że ona tak skacze przy dziecku i podobno chce dla niego najlepiej. To czemu zapomina o podstawowych sprawach?
Nie przesadzajmy, że jest taka zarobiona i nie znajdzie chwili na normalne gotowanie. Ma jedynaczkę, pracę od 8 do 16 i męża, który jej bardzo pomaga. W ciąży przeczytała tyle mądrych książek na temat macierzyństwa, ale chyba niewiele z tego przyswoiła. Moim zdaniem jedzenie dla dziecka to podstawa. Jak to się zaniedba, to naprawdę nic dobrego z tego nie będzie.
Jakim cudem ono ma mieć odporność, rosnąć i zdrowo się rozwijać, jak od najmłodszego jest faszerowane składnikami najgorszej jakości, konserwantami i wzmacniaczami smaku? Ona była wręcz zaskoczona, kiedy podgrzała te nieszczęsne parówki dla całej trójki i powiedziałam jej, że moje maluchy raczej za to podziękują. Tym bardziej mnie to dziwi, że ona tak bardzo stara się być dobrą mamą i naprawdę jest bardzo troskliwa.
Szkoda tylko, że w kuchni wyłącza jej się logiczne myślenie. Chciałam jej to głośno powiedzieć, ale nie chcę wojny. Matki bywają strasznie przewrażliwione.
Sylwia
Zobacz również: LIST: „Koleżanka odwiedziła mnie pierwszy raz po porodzie. Przyszła z pustymi rękami!”