Mogę powiedzieć, że mam w życiu sporo szczęścia, chociaż nic tego nie zapowiadało. Pochodzę z rodziny, w której nigdy się nie przelewało. Z dzieciństwa pamiętam, jak ciągle na wszystko brakowało. Nosiłam ubrania po starszym rodzeństwie i nigdy nie byłam na wakacjach z prawdziwego zdarzenia. To była raczej walka o przetrwanie. Jedliśmy byle co, mieszkaliśmy w kiepskich warunkach i tak miało już zostać.
Zobacz również: „Nie stać mnie na dziecko, ale świadomie zaszłam w ciążę. JAKOŚ TO BĘDZIE”
Nie kojarzę nikogo z najbliższego otoczenia, kto radziłby sobie lepiej i odniósłby jakiś sukces. Oczywiście zawsze słyszałam, że to wina systemu i polityków. Nie marzyłam o tym, że kiedyś mogłoby to wyglądać inaczej. Na szczęście się nie poddałam. Szybko zrozumiałam, że jedyna szansa to nauka. Jeśli skończę dobrą szkołę i uda mi się wyrwać z domu, to będzie lepiej.
Pamiętam, jaką ogromną aferę rozpętałam, gdy powiedziałam, że chcę pójść do liceum. A później na studia. W moim małym, zamkniętym świecie to było nie do pomyślenia.
W największym skrócie - zdobyłam wykształcenie, przeprowadziłam się i wzięłam pełną odpowiedzialność za siebie. Jestem pierwszą osobą z rodziny, która się odważyła i przestała widzieć wszystko w czarnych barwach. W przeciwieństwie do pozostałych nie siedziałam z założonymi rękami, narzekając na to, jak złe i niesprawiedliwe jest życie. Nie dzięki rodzicom, ale bardziej wbrew ich czarnowidztwu. Bo oni nigdy we mnie tak naprawdę nie wierzyli.
Dzisiaj mam 31 lat, dobrą pracę, przed sobą perspektywę jeszcze większego rozwoju i mogę powiedzieć, że mi się powodzi. Nawet rozglądam się za mieszkaniem do kupienia, co w przypadku mojego rodzeństwa i kuzynostwa jest nie do pomyślenia. Oni wszyscy mają mnie trochę za czarną owcę, której w podejrzanych okolicznościach udało się coś osiągnąć. Ciężka praca i uczciwość nie przynoszą przecież takich efektów.
Tylko co oni mogą na ten temat wiedzieć. Nadal gniją na prowincji i czekają aż wszystko spadnie im z nieba. A przynajmniej ode mnie.
Zobacz również: Po rozstaniu muszę przeżyć za 20 zł dziennie. W lodówce mam tylko światło
Nigdy nie ukrywałam przed najbliższymi, ile zarabiam i to był chyba mój błąd. Zrobili wielkie oczy, kiedy kilka lat temu dostałam podwyżkę i 3000 zł na rękę. Dla nich to majątek. Dziś dostaję kilka razy więcej. Z jednej strony ich to boli i wkurza, ale z drugiej - od razu zwęszyli interes. Każdy czegoś ode mnie chce. Ile to razy słyszałam, że jest im tak źle, a ja mogę mieć wszystko, więc powinnam pomóc. Przyznam, że na początku czułam taką potrzebę.
Pomagałam finansowo rodzicom, kupowałam rodzeństwu droższe prezenty (np. wózek, kiedy urodziło się dziecko albo płaciłam za remont rozlatującego się samochodu). Byli wdzięczni tylko przez chwilę. Później zaczęli znowu wyciągać ręce. Traktują mnie jak skarbonkę i odzywają się tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie chcą. Nie uważam, by było to do końca normalne i zdrowe. Pieniądze zepsuły nasze relacje.
Dlatego wreszcie stwierdziłam - niech każdy radzi sobie sam. Wszyscy jesteście zdrowi, macie sprawne ręce i mózgi, więc trzeba zacząć z tego korzystać. No i stałam się dla nich zakałą. Symbolem największego skąpstwa.
Nie potrafimy już normalnie rozmawiać. Ciągle tylko słyszę, jak każdemu jest źle. Starsza siostra czasami pisze, że nie miała co podać dzieciom na obiad, a ja pewnie leżę do góry brzuchem i już nie wiem, co robić z tymi pieniędzmi. Jak coś się zepsuje w domu, to rodzice od razu dzwonią i niby przypadkiem o tym mówią. Nawet ciotka i kuzyni próbują coś dla siebie wyciągnąć. Bo ja przecież śpię na kasie, a swoim trzeba pomóc.
To wszystko sprowadza się do myślenia „my głodujemy i żyjemy w nieludzkich warunkach, a Justynka objada się krewetkami na tarasie apartamentowca”. Z wyrzutem, że im się nie udało. Tylko co oni zrobili, żeby było inaczej? Przykro mi to mówić, ale kompletnie nic. Na 15 tysięcy złotych pensji trzeba sobie zapracować, tylko mało komu się chce. A już na pewno nie mojej rodzinie.
Oni wszyscy mają ciągle żal, że im skąpię. Pewnie woleliby, żebym zostawiła sobie 2 tysiące na przeżycie, a resztę wypłacała im. Choćby po tysiaku na głowę. Z rodziną chyba naprawdę najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
Justyna
Zobacz również: LIST: „Podróżowałam po Polsce i zobaczyłam DZICZ! Poza Warszawą ludzie nie potrafią się zachować i ubrać!”