Od początku wspierałam strajk nauczycieli. Uważam, że są bardzo niedoceniani, bo to od nich zależy nasza przyszłość. W innych krajach zarabiają godnie i nie muszą sobie dorabiać po godzinach np. na kasie w sklepie. A znam też takie przypadki. Z drugiej strony - cieszy mnie zawieszenie protestu, bo nie można ciągnąć tego w nieskończoność.
Zobacz również: LIST: „Szukam dziewczyny do pracy, ale oczekiwania młodych osób są chore”
Każdy kolejny dzień działałby na ich niekorzyść. Nie zapowiada się na to, by rząd chciał spełnić ich oczekiwania, a powoli zaczęliby się odwracać także uczniowie i ich rodzice. Zwłaszcza ci, którzy mówią, że to nie jest zwykły zawód, ale misja. Popieram podwyżki, a równocześnie też tak uważam. W markecie może pracować każdy, a uczyć potrafią tylko wybrani.
Nie zawsze pieniądze są najważniejsze. Fajnie, gdy jest ich dużo, ale to nie może być jedyna wartość.
Przez tych kilkanaście dni przeczytałam setki komentarzy. Zdarzały się prowokacyjne w stylu: nauczycielu, jak ci źle, to zawsze możesz zmienić pracę. I wielu odpowiadało: właśnie tak zrobię, bo nie mam zamiaru harować za miskę ryżu. Mnie by coś takiego nie przeszło przez usta, ani klawiaturę, choć sama jestem w jeszcze gorszej sytuacji.
Jestem zatrudniona w dziennym ośrodku terapii zajęciowej i mam pod opieką wielu młodych ludzi. Trudne przypadki. Niektórzy patrzą w ścianę i nic nie mówią, a inni potrafią być strasznie agresywni bez powodu. Robię wszystko, by przez kilka godzin dziennie poczuli wreszcie spokój i akceptację. Kocham ich wszystkich jak własne dzieci.
W zamian dostaję ok. 1800 zł netto wypłaty. Mniej niż pracownik handlu. O przywilejach, które mają nauczyciele, mogę tylko zapomnieć.
Zobacz również: LIST: „Wszyscy się żalą, że harują za 1500 zł. Śmieszy mnie taka niezaradność”
Nie twierdzę, że jestem z tego powodu szczęśliwa i nie chciałabym więcej. Ale na razie nic nie da się z tym zrobić. Podopieczni mnie potrzebują, a ja czuję się za nich bardzo odpowiedzialna. Uważam, że mam powołanie właśnie do takiej pracy. Finansowo kiepsko na tym wychodzę, ale nie tylko to się liczy. Mimo wszystko jestem spełniona. Bez grosza przy duszy, ale spełniona.
Każdy sądzi według siebie, ale trochę denerwuje mnie takie gadanie. Jak ci źle w szkole czy ośrodku, to po prostu zatrudnij się gdzie indziej. Nikt cię siłą nie trzyma. Gdyby to tak działało, wtedy naszymi dziećmi zajmowaliby się wyłącznie ludzie bez pasji, którzy nie mają lepszego pomysłu na życie.
U mnie wygląda to tak, że wpadam w depresję, jak trzeba zapłacić rachunki albo kupić sobie buty, bo stare się rozleciały. Ale kiedy jestem w pracy - mam świadomość, że jestem dla kogoś ważna.
Za mało mówi się w dzisiejszych czasach o powołaniu. Niektórzy ludzie są tak dziwni, że pakują się w zawód bez przyszłości (finansowej), bo po prostu są do niego stworzeni. Ja tak mam. Wiedziałam, że kokosów z tego nie będzie, ale satysfakcja ogromna. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale uśmiech podopiecznych rekompensuje mi puste konto.
Czy byłabym szczęśliwsza pracując w biurze albo korporacji i dostając więcej pieniędzy? Problem w tym, że na pewno nie. I właśnie to mnie trzyma. Szkoda, że takich ludzi jest coraz mniej i większość z nas patrzy na wszystko przez pryzmat kasy. Co oczywiście nie oznacza, że nie chciałabym podwyżki. Przydałaby się. Ale jedno wiem na pewno - nawet jeśli jej nie dostanę, to pracy nie zmienię. Bo tu się spełniam.
Spędzam w niej większą część życia i same pieniądze nie sprawią, że będę ją wykonywać z przyjemnością i zaangażowaniem. Polecam się nad tym zastanowić wszystkim, którzy wybierają zawód pod kątem: a czy mi się to opłaci?
Paulina
Zobacz również: LIST: „Jestem 30-letnią panną i nie dostaję od państwa nic. W czym dzieciate są lepsze?”