Nie będę może zdradzała szczegółów, ale od kilku lat prowadzę własną firmę. Na początku była to jednoosobowa działalność, później współpracowałam z moją przyjaciółką. Okazało się, że trafiłam na podatny grunt i wszystko błyskawicznie się rozwinęło. Dziś zatrudniam niemal 20 osób, mam stałą bazę klientów i rosnące zyski. Chcę nadal się rozwijać.
Zobacz również: Właśnie tyle zarabiają Twoi rówieśnicy. Sprawdź, czy mieścisz się w normie
Potrzebuję do tego nowych pracowników, ale o to jest coraz trudniej. Chętnych co prawda nie brakuje, ale mają oni nierealne oczekiwania. Mylą małą firmę z wielkim koncernem. Średnią miejscowość z metropolią. Polskę z USA. Chcą zarabiać więcej od szefowej i otrzymać bogaty pakiet socjalny, a nawet porządnego doświadczenia nie mają.
Od miesiąca rekrutuję jednego pracownika i nie jestem w stanie wybrać. Ze względu na branżę zgłaszają się głównie kobiety. Bardzo roszczeniowe kobiety.
Dopiero jako pracodawca przekonałam się, co to znaczy kogoś zatrudniać. Dziś już nikt się nie bije o stanowisko. Niektórzy sobie ubzdurali, że to firma ma stanąć na głowie. Jeszcze kilka artykułów o tym, że na rynku rządzi pracownik i nawet na rozmowę rekrutacyjną trzeba będzie do nich jeździć. Spotykam takie paniusie w moim biurze. Naprawdę - głowa mała.
Jeszcze człowiek nie powie, o co chodzi na danym stanowisku, a ona już wyskakuje z żądaniami. Zaplata ręce na piersiach i stawia ultimatum: na początek minimum 3 tysiące na rękę, pełny etat, karta na siłownię i prywatna opieka zdrowotna. Jak nie spełnisz moich oczekiwań, to chociaż mi zwróć za dojazd, bo mój czas kosztuje. Tak, jedna pani o to poprosiła.
Ciekawi mnie - skąd się tacy ludzie urwali? Czy oni naprawdę myślą, że ktoś spełni ich żądania?
Zobacz również: Poprosiła ojca, żeby napisał jej CV. Szybko tego pożałowała
Nie mówię o specjalistach w danej dziedzinie, ale o dzieciakach. Te dziewczyny mają po 20 lat, średnie wykształcenie, zerowe doświadczenie i wybujałe ambicje. Nasłuchały się w telewizji, że teraz reguły ustala pracownik. A ja mogę się tylko śmiać… Na takie pieniądze trzeba w mojej firmie zapracować, a karty na siłownię i prywatnej opieki zdrowotnej sama się nie dorobiłam. One od razu chcą mieć lepiej, niż prezes.
Według mnie to jest chore i fatalnie świadczy o najmłodszym pokoleniu na rynku pracy. Za dużo seriali o korporacjach, a za mało prawdziwego życia. Nawet w Warszawie trzeba sobie zasłużyć na takie profity. W mniejszych miastach to tak nie działa, a już na pewno nie na początku kariery. No i tak szukam od miesiąca. Tylko niepotrzebnie się denerwuję w czasie tych rozmów, a efektów żadnych.
Każda kandydatka chce się czuć jak współczesna wersja Magdy M.
Rozumiem, że człowiek ma ambicje i chce wygodnie żyć. Ale przydałby się też zdrowy rozsądek. Dziewczyna w czasie rozmowy rzuca: 3000 zł netto, poniżej nie schodzę. No to ją pytam, czy wie, ile to jest brutto. Czy słyszała o kosztach pracy, średnim wynagrodzeniu i tak dalej. Pojęcia nie ma, o czym ja mówię. Mają być 3 tysiaki i już. Tak słyszała w TV albo koleżanka jej podpowiedziała.
Etat też nie zawsze jest możliwy. Mało kto zaczyna od takiej formy umowy. Dla firmy to ogromne obciążenie, a najpierw wypadałoby pracownika sprawdzić. Jego przydatność i lojalność. Nie słyszałam też, żeby nieduże firmy podpisywały umowy z operatorami kart na siłownię lub prywatnymi firmami medycznymi. Na to stać tylko największych.
Dlatego korzystając z okazji, chciałabym Was poprosić: miejcie umiar. Rozmowa kwalifikacyjna to nie koncert życzeń. Najpierw dajcie coś od siebie, a dopiero później same żądajcie.
Ilona
Zobacz również: Tyle naprawdę zarabia się w Lidlu i Biedronce. Ujawniamy aktualne stawki