Kiedy kobieta rodzi dziecko, jej życie wywraca się do góry nogami, począwszy od życiowych priorytetów aż do harmonogramu dnia. Ta zmiana obejmuje swoim zasięgiem także najbliższe otoczenie matki: jej rodzinę, znajomych, czasami także sąsiadów i współpracowników.
LIST: „Wróciłam do kraju na Święta. Przez cały lot wrzeszczało mi nad głową polskie dziecko”
W większości przypadków jest ona zrozumiała i jak najbardziej uzasadniona. Zdarza się jednak, że matki nie przejmują się innymi ludźmi, a nawet oczekują ich podporządkowania względem swoich i dziecka planów.
Ten temat postanowiła poruszyć Oliwia, która opowiedziała o swoich doświadczeniach z koleżankami-matkami.
- Ktoś powie, że to kolejny wywód stawiający matki w złym świetle, ale moim zdaniem niektórym dobrze zrobiłoby lekkie potrząśnięcie i uświadomienie, że one, podobnie jak ich dzieci nie są pępkami świata. Tak samo jak żadnym wyczynem czy osiągnięciem nie jest zajście w ciążę i urodzenie dziecka. Co innego jego wychowanie. To już prawdziwa sztuka, której niewiele matek dokonuje. Stwierdzam to na podstawie własnych doświadczeń z koleżankami-mamusiami. Wiele z nich olewa swoje dzieci. Są też matki nadgorliwe i skaczące wokół potomstwa. Moim zdaniem te normalne stanowią najmniejszą liczbę wśród matek. Moja opowieść dotyczy mam nadgorliwych i roszczeniowych.
Oliwia podaje konkretne przykłady.
- Przed Świętami byłam umówiona z dwoma koleżankami. Kasia, lat 29, dwoje dzieci. Bliźniaki, 4 lata. I druga koleżanka. Patrycja, lat 29, jedno dziecko. Amelia, 3 lata. Obie koleżanki wystawiły mnie do wiatru. Z jedną i drugą umówiłam się w naszej ulubionej kawiarni. W chwili gdy na nie czekałam, dostałam wiadomości, że nie przyjdą. Kasia jednak nie miała z kim zostawić dzieci, a dziecko Patrycji dostało histerii, gdy próbowała wyjść z domu. Koleżanki przeprosiły, ale gdy powiedziałam im, że to nie pierwszy raz kiedy stawiają mnie w takiej sytuacji i że zmarnowałam przez nie ok. 2 godziny, obruszyły się. Najwyraźniej uznały, że mnie można robić takie numery albo mój czas jest mniej cenny.
Zwrócenie im uwagi zakończyło się kłótnią. Zadzwoniłam do nich przed samymi Świętami, bo nie chciałam mieć na sumieniu żadnych sporów. Zarówno Kasia, jak i Patrycja chłodno przyjęły moje słowa, ale chyba udobruchałam je życzeniami świątecznymi i tym, że pierwsza wyciągnęłam rękę do zgody.
Hejterzy nazwali jej córkę POTWOREM. „Dziwię się, że nie usnęłaś tej kreatury”
Inna historia. Po Świętach umówiłam się z kolejną koleżanką, Sylwią. Sylwia ma 5-letniego syna Filipa i w ostatniej chwili oznajmiła mi, że zabiera go ze sobą na nasze spotkanie. Oczywiście zapytała, czy może, ale zrobiła to w momencie, gdy ja już na nią czekałam. Spóźniła się ponad godzinę i nawet za to nie przeprosiła. Przecież spóźnianie się to przywilej matek. Wcale nie muszą za nie przepraszać.
Umówiłyśmy się w galerii. Miałyśmy iść na obiad i kawę, ale najpierw Sylwia poszła z małym po jedzenie. Ja w tym czasie pilnowałam rzeczy. Potem ja poszłam po swoje jedzenie. Gdy już usiadłyśmy razem przy stoliku w strefie z jedzeniem, rozmowa się nie kleiła. Dziecko co chwila wydawało okrzyki i przerywało nam, ale matka nie zwróciła mu uwagi. Robiła nawet dwuznaczne miny, gdy próbowałam powrócić do naszej rozmowy. W niektórych momentach czułam się wręcz zbędna i zastanawiałam się, jaki jest sens tego spotkania. Filip był najważniejszy.
W końcu Sylwia uznała, że z dzieckiem sobie nie pogadamy. Postanowiła zostawić je na placu zabaw pod opieką animatorów. W tym czasie miałyśmy znaleźć w pobliżu kawiarnię. Niestety tuż obok nie było żadnej. Skończyło się na tym, że weszłyśmy na plac zabaw i stałyśmy pod ścianą.
Rozmawiałyśmy, ale dzieciaki biegały i krzyczały. To spotkanie okazało się męczarnią, więc po ok. 15 minutach powiedziałam, że już idę do domu. W odpowiedzi od Sylwii usłyszałam, że jestem egoistką. Po tym jak się spóźniła i nie przeprosiła, przyprowadziła dziecko, chociaż nie było go w planach i wymagała, abyśmy podporządkowały mu spotkanie.
Kobieta wspomina o jeszcze jednej historii.
- Kolejna koleżanka, Milena, również pojawiła się na jednym z naszych spotkań z dzieckiem. Miałyśmy się zobaczyć tylko we dwie. Milena nawet nie uprzedziła, że plany jej się zmieniły i zabierze Miłosza ze sobą. Dziecko rzecz jasna okazało się bardzo absorbujące. Wetknęło rączkę w moje ciasto, kładło swoje buciki na stoliku i kręciło się tu i tam. Kelnerki były zdegustowane. Widziałam to po ich minach. W trakcie wizyty Miłosz dwa razy się rozpłakał i przerywał naszą rozmowę. Kilka razy zaczął też krzyczeć na cały głos. Milena zwracała mu uwagę, ale jej komentarze nie skutkowały poprawą zachowania. Syn wyraźnie ją lekceważył.
Nieszczepiona córka nie dostała zaproszenia na urodziny koleżanki. Matka wpadła w szał
Z tego spotkania wróciłam zdenerwowana, zmęczona i z bólem głowy. Nie wiem już sama, czy jestem przewrażliwiona czy nie, ale uważam zachowanie koleżanek za przegięcie. Lekceważą mnie, oczekują dostosowania się do ich potrzeb, a gdy mówię, jak źle się z tym czuję, przypisują mi egoizm.
Postanowiłam, że zerwę z nimi kontakt. Nic im na ten temat nie napisałam. Gdy się odezwą, po prostu podziękuję za spotkanie. Nie jestem negatywnie nastawiona do wszystkich matek i ich dzieci – sama zamierzam je w przyszłości mieć, ale nie znoszę takiego traktowania.