Zawsze miałam bardzo udane święta. Wigilię organizowali moi rodzice albo ciocia. Cudowna atmosfera, przepyszne jedzenie, dopracowany każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Dopiero teraz to doceniłam, bo może być o wiele gorzej. Przekonałam się o tym w tym roku.
Zobacz również: Przez TO zdjęcie tysiące internautów przechodzi na wegetarianizm! (Ohydny widok)
Pierwszy raz przyszło nam świętować gdzie indziej, ale nikt nie protestował. Sytuacja wyjątkowa, bo mój brat z żoną miesiąc temu zakończyli remont nowego domu i chcieli się pochwalić. Parapetówka w połączeniu z Bożym Narodzeniem. Mama nawet odetchnęła, bo biesiada u kogoś to zawsze mniej roboty.
Na początku wersja była taka, że każdy coś przygotuje. Rodzice karpia i kapustę, ciocia barszcz i pierogi, ja miałam coś upiec i tak dalej. Bratowa stwierdziła, że sama da radę. Najwyżej mama jej pomoże.
Co mieliśmy w tej sytuacji zrobić? Tak zarządziła, więc uznaliśmy, że wie, na co się pisze. Nie mieliśmy świadomości, jaka z niej gospodyni. Nigdy nas na obiad nie zapraszała. Rozumiem jakieś niedociągnięcia, ale urządzona przez nią wieczerza przekroczyła wszelkie granice absurdu. W życiu nie byłam na gorszej imprezie.
Zaczęło się od dzielenia opłatkiem. Chcieliśmy chociaż to przynieść, ale stwierdziła, że już kupiła. Może i tak, ale chyba 10 lat temu. Tak stary i suchy, że można było zęby połamać. Chrupał jak wafelek. Widziałam jak goście się przełamują, ale nikt nie chciał tego wkładać do ust.
Wreszcie pora na tradycyjny barszcz. I znowu zonk, bo okazało się, że jest z kartonu. Gospodyni sama się do tego przyznała.
Zobacz również: Święta w wersji fit: Dietetyczne słodycze według Anny Lewandowskiej
Potem grzybowa pachnąca starością, fatalnie usmażony karp (na talerzu tworzyła się kałuża starego oleju) i pierogi, w których nie znalazłam farszu. Na deser różnego rodzaju ciasta i ciasteczka kupione chyba w dyskoncie. Suche i sztuczne (błękitna galaretka świeciła w ciemności). Nie będę się wdawała w kolejne szczegóły, ale to był koszmar.
Odliczałam minuty i dania, kiedy to się wreszcie skończy. Wigilia okazała się niesmaczną męczarnią. Gdyby nie serwowany alkohol, to chyba nikt by tam dłużej nie wysiedział. Chociaż tyle, że było sympatycznie, ale to już nie jej zasługa. Moim zdaniem skompromitowała się jako gospodyni.
Mogła poprosić o pomoc, a zamiast tego odwaliła taką chałturę.
Nawet moja mama, która nie lubi krytykować innych, po wyjściu od nich włożyła sobie palec w gardło udając, że wymiotuje. Mogło być fajnie i pysznie, ale pani domu postanowiła się pokazać. Efekt jest taki, że nigdy już nie przyjmiemy od niej zaproszenia. To nie wynika z niewdzięczności, ale instynktu samozachowawczego.
Czy ona nie wiedziała, że nie da rady? Mama miała jej pomagać, a nawet jej o to nie poprosiła. Szkoda, bo może chociaż jedno danie byłoby zjadliwe. Przykro mi to mówić, ale bratowa zrujnowała wszystkim Święta. Mam nadzieję, że nie jest z siebie dumna, bo nie ma ku temu żadnych podstaw.
Powinna się wstydzić. A bratu się tym bardziej dziwię, że wziął sobie taką dziewczynę za żonę.
Justyna
Zobacz również: Faceci wymienili listę POTRAW, które kandydatka na żonę powinna umieć ugotować. Potrafisz zaserwować wszystkie?