Moje mieszkanie jest naprawdę małe. Mam pokój z aneksem kuchennym, w którym aż roi się od ostrych narożników, butelek, naczyń i innych przedmiotów, potencjalnie stanowiących zagrożenie dla zdrowia i życia ciekawskiego dziecka, które wszystko próbuje wziąć do ręki. Wystarczy, że w kuchni znajdą się 4 osoby, a już nikt więcej nie wciśnie tam stopy. Chyba nie muszę dodawać, że to zdecydowanie nie jest miejsce dla dzieci.
Zobacz również: Wyznanie Kamili: „To zabrzmi strasznie, ale nienawidzę bycia matką”
Odkąd moje przyjaciółki zaczęły masowo zaręczać się, wychodzić za mąż, zachodzić w ciążę i rodzić, a następnie wychowywać dzieci, nasze spotkania towarzyskie zdecydowanie się zmieniły. I to na gorsze. Przez ostatnich parę lat dzieci, w wieku od zaledwie kilku-, kilkunastu miesięcy do nie więcej, niż 5 lat, towarzyszyły nam podczas każdej wizyty w domu jednej z naszej dawnej paczki. Wystarczyło 5 minut, aby rozmowa zeszła na temat pieluch, karmienia piersią, nieprzespanych nocy, problemów w ząbkowaniem, itp., itd. Jako jedyna nie-matka zawsze w milczeniu siedziałam obok, zmuszona po raz kolejny przysłuchiwać się tej litanii skarg i narzekań matek-Polek. O żadnej rozmowie na normalne tematy nie było mowy. Czułam się jak wieczne piąte koło u wozu.
Fot. iStock
W końcu, po “entym” z kolei popołudniu spędzonym w towarzystwie rozwrzeszczanych niemowlaków i próbujących zwrócić na siebie uwagę kilkulatków zrozumiałam, że muszę wreszcie to powiedzieć. Muszę powiedzieć przyjaciółkom, że jeśli wciąż chcą się ze mną spotykać, muszą zostawić swoje dzieci w domu. Albo w przedszkolu. Albo na sali zabaw. Jest mi to wszystko jedno. Byleby nie przychodziły z nimi na nasze spotkania. A już na pewno nie przyprowadzały ich do mojego mieszkania. I uważam, że mam do tego pełne prawo. To mój dom. Dom, na który zapracowałam ciężką pracą, i o który dbam najlepiej, jak tylko potrafię. Nie zamierzam narażać go na dziką szarżę rozwrzeszczanych dzieciaków ani płacić za szpital po tym, gdy któreś walnie głową o kant stołu. Poza tym marzę o prawdziwej imprezie dla dorosłych i tylko z dorosłymi. Chcę zjeść kolację na poziomie, z dodatkiem alkoholowych drinków, z normalną muzyką w tle (a nie wrzaskiem postaci z kreskówek z telewizora) i ciekawą rozmową na wszystkie możliwe tematy - poza tematem dzieci i rodzicielstwa.
Zobacz również: „Moja rodzina została wyproszona z restauracji przez rozrabiające dzieci. Złożę skargę na obsługę!”
Fot. iStock
Jest jeszcze jeden aspekt. Kiedy to ja wybieram się z wizytą do domu przyjaciółki, która ma dziecko, dostosowuję się do tego. Dostosowuję swój język i sposób mówienia oraz zachowanie do faktu, że w tym domu mieszka małe dziecko. Czy to więc takie dziwne, że tego samego wymagam od moich znajomych? Nie znoszę argumentów w stylu: “Ale przecież moje dziecko jest takie grzeczne, w ogóle nie będzie sprawiać problemów!”. To zupełnie nie o to chodzi. Chodzi o to, że oczekuję, że w moim własnym domu moje zdanie będzie szanowane. A prawda jest taka, że po prostu nie lubię dzieci. Tak, jak niektórzy ludzie nie lubią np. kotów. Z tym, że ja nie reagują słowami: “Ale na pewno polubisz mojego kota, jest taki grzeczny!”. Czy powinnam w milczeniu akceptować taki stan rzeczy, skoro ewidentnie mi nie odpowiada? Moim zdaniem przyszła najwyższa pora, żeby przestać udawać i powiedzieć “nie”. A jeżeli moje przyjaciółki stwierdzą, że w takim razie nie chcą się ze mną zadawać - cóż, będzie to najlepszy test dla naszej znajomości.
Joanna, 33 lata
Zobacz również: Za co NIE ZNOSIMY dzieci? 5 zachowań, które irytują wszystkich (nawet rodziców!)